sobota, 28 września 2013

Siedem idealnie wyprasowanych kołnierzyków. Rozdział 1. Słodka, herbaciana różyczka zesłana prosto z nieba.

Cześć tu znowu ja. c: Dzisiaj dostałam napadu szału i aż wena mnie rozszarpywała od środka. Oczywiście skończyło się to na nowym opowiadaniu, bo jakżeby inaczej, i że Gupia musiał poprawiać mój brak myślenia i impulsywne pisanie, w formie ortografów. Trochę dużo tego było. Hehe, dysmózg zdany na piątkę z plusem. ( i po co mi te papiery? D:) Do tego cały czas zastanawiałyśmy się obie jak się pisze podentuzjowana. Okazałam się tą fajniejszą i w końcu się domyśliłam. D: Wracając do historii, jest to opowieść o idealnej pani domu, Rosemary Jefferson. W życiu stereotypowej introwertyczki nadchodzi pewne załamanie i coś się zmienia. Coś co ma prawdziwe znaczenie w życiu każdego człowieka. Mam nadzieje, że zostawiłam idealny przedsmak i zachęciłam do czytania. (9//u// 9)

"Siedem idealnie wyprasowanych kołnierzyków."

Rozdział 1. 
Słodka, herbaciana różyczka zesłana prosto z nieba.

*
Rosemary delektowała się swoją książką. Mimo tego, że lektura była obowiązkowa, sprawiała dziewczynie dużą przyjemność. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Jesień zbliżała się nieubłaganie, pokrywając zaniedbane ścieżki złotymi i czerwonymi liśćmi. Mary kochała przesiadywać w tym parku. Miała tu wszystko czego jej było trzeba - ciszę i spokój. Poza tym to miejsce było naprawdę urokliwe. To, że nikt tutaj nie przychodził żeby przycinać krzaki, zgarniać liście ze ścieżek, czy nawet przyciąć gęstą i bujną trawę sprawiało, że to park nabierał wrażenia dzikiego i tajemniczego. Może to zasługa całkowitego introwertyzmu dziewczyny, ale kochała to miejsce pełne spokoju i pozbawione niepotrzebnego tłumu ludzi. Zza drzew wyłoniła się wysoka, dobrze umięśniona sylwetka. Chłopak miał na sobie czerwono-szarą bluzę. Na twarzy bruneta szerzył się promienisty uśmiechy, a w ręce trzymał czerwoną różę. Rosemary wstała z ławki, schowała książkę do torby i podbiegła przytulając się na przywitanie. Dzień zapowiadał się wyśmienicie.

*
Idealnie biało-beżowe poduszki zostały jeszcze dwa razy poprawione, to samo stało się z perfekcyjnie czystym i świeżym pudrowo-różowym kocem. Delikatne zadbane paluszki bez żadnych zbędnych ozdóbek, czy koloru na paznokciach powolutku przejeżdżały po półkach i stoliczkach, upewniając się, że nie pozostał na nich ani gram kurzu. Kobieta popatrzyła jeszcze raz na całokształt salonu. Kanapa przykryta kocem i poduszkami, aby kot nie zniszczył splotu w lawendowe kwiaty, świeżo wytrzepany, pachnący proszkiem do prania dywan, fiołkowe, satynowe zasłony, dopiero co wyprasowane i wypastowane białe panele, dokładnie tak jak Matthew lubił. Była zima, o dziwo na dworze delikatnie prószyło. W Londynie śnieg nie zdarzał się często, prawie nigdy. Czysty śnieżno-biały puszek zazwyczaj był wielką rozpapraną, brudną breją lub po prostu go nie było. Mary podeszła na chwilkę do okna aby nacieszyć się widokiem. Z betonowego parapetu powiało chłodem, a małe stópki odziane w czarne balerinki czuły ciepło płynące od nisko umieszczonego kaloryfera. Za oknem zima szalała i obdarowywała podekscytowane dzieci swoimi darami. Widok z małej obrośniętej teraz śpiącym bluszczem kamienicy był skierowany wprost na mały plac zabaw pełen huśtawek, piaskownic i drabinek. Trzydziestolatka kochała patrzeć na rozszalałe maluchy, sama zawsze marzyła o dzieciach. Matthew ich za to nie cierpiał. Uważał je za małe wredne kreatury, które chcę tylko zniszczyć jego spokój i porządek życiowy. Nigdy nie zgodził się na żadne. Ich życie seksualne było na tyle ubogie, że nie było szansy by kobieta zaszła w przypadkową ciąże. Musiała się pogodzić z tym, że dzieci nie były jej pisane. Stary zabytkowy zegar, który stanowił jedyną ozdobę salonu wybił godzinę dwunastą po południu. Mary zebrała swoje małe, nic nie znaczące marzenia i wrzuciła je do kosza, aby potem ponownie je wygrzebać. Zrobi to gdy znowu będzie miała chwilkę czasu dla siebie. Przeszła przez salon niesfornie, potykając się o próg w łuku drzwiowym. Matthew nazywał ją często z tego powody pokraką albo nieudacznicą. Dobrze, że nie było go dzisiaj w domu. Wyjechał po swoich znajomych z wyższych sfer, by mogli u nich zostać na święta Bożego Narodzenia. Głupi Matti, będąc zagorzałym ateistą obchodził tak absurdalne, przepełnione pobożną atmosferą święta. Kiedyś w ramach rozluźnienia atmosfery przy dzieleniu się opłatkiem życzyła mu "szczęśliwego niczego", ale Matthew'owi nie spodobał się ten głupi żart i ją skarcił. Mężczyzna często ją karcił, to za nierówno ułożone książki na półkach, to za pomiętą spódnicę, to za kilka okruszków na podłodze. Pan Jefferson wytrenował sobie idealną żonę i gosposię. Rosemary stanęła przed lustrem. Poprawiła sztywny kołnierzyk białej koszuli, pod nim przewiązała czerwona wstążkę w małą kokardkę. Spódnica, do której wsadzona była koszula była lekko przybrudzona z prawej strony. Koniecznie musi ją przebrać. Ściągnęła beżową spódnicę i poskładaną w kostkę wsadziła do kosza na brudne pranie. Miała okazję teraz podciągnąć kabaretkę, która ześlizgnęła się z zgrabnych, ale nie za chudych nóg. Matt często krytykował jej figurę twierdząc, że jest zdecydowanie za gruba, oraz zaznaczał, że Rosemary ma zbyt duże mniemanie o sobie twierdząc, że jej figura jest jak najbardziej w porządku. Przeszła przez długi przedpokój i weszła do małej sypialni. Przywitała ją słodka woń niedawno kupionych kwiatów. Stanęła przed mała komodą odsuwając środkową szufladę. Powinna wybrać pąsową czy herbacianą? Zdecydowanie druga opcja, podkreślała jej ognisto-rude włosy i zielonkawe oczy. Zrobi dobre wrażenie na gościach. Swoje włosy upięła w porządnego koka jednak mimo tego kilka pofalowanych kosmyków opadało po jej po karku. Powinna podpiąć je wsuwkami. Jeszcze raz przedreptała przez całe mieszkanie sprawdzając czy mieszkanie jest w jak najlepszym porządku. Nie było, że też dopiero teraz to zobaczyła. Duża zgrabnie wyrzeźbiona, metalowa wskazówka przesunęła się na godzinę dwunastą piętnaście. Goście z mężem niedługo przybędą. Marry nie zważając na swoją dopiero co założoną spódnicę rzuciła się w kierunku kącika ściany. Przeklęty Aloiz, jakim cudem Matthew nie godził się na dziecko, a zezwalał na tą wstrętną, ciągle brudzącą kupę kłaków. Puszysty mały pers był największą zmorą pani domu. Zostawiał kłaki, niszczył meble i sikał po kątach. Mimo tego był także jej jedynym życiowym towarzyszem. Jej mąż spędzał życie w pracy, poza domem. Ona sama nie uczestniczyła w jego zebraniach czy bankietach. Matthew nie chciał by kobieta wkradała się do jego życia zawodowego, w tym towarzyskiego, ze swoimi niezgrabnymi ruchami i nie mieszczącą się w rozmiar 36 figurą. Sama Marry była raczej osobą, która uciekała od zbędnego zgiełku i towarzystwa. Taki układ bardzo jej pasował. Dzięki temu panował układ "Ja jestem twoim żywicielem, ty moją kurą domową". Nawet nie łapiąc ścierki w rękę zaczęła pocierać swoją nienagannie czystą koszulą ubrudzone wymiocinami ściany. Plama nie schodziła wcale, jedynie pozostałości kociego jedzenia zabarwiały białą koszulę na rdzawo brązowy kolor. Jakież to było głupie i nierozsądne posunięcie. Spódnica i zaciągnięte już kabaretki nie miały się czym ubrudzić od idealnie wymytej podłogi, za to jej koszula była już całkiem pomięta i przybrudzona. W dodatku ta duża, rdzawa plama na ścianie. Wiedziała już, że Matt ją skarci. Skarci nie tylko za nieuporządkowany wygląd i  zapaskudzoną ścianę, ale także za upokorzenie przed znajomymi. Przecież przykładna żona i pani domu nie ma prawa tak wyglądać. Dzwonek zadzwonił do drzwi. Goście oraz jej mąż przybyli. Już nie miała czasu na to by choćby się przebrać. Wsadziła całkiem zmiętą koszule z powrotem do spódnicy w nadziei, że przybrudzenie nie zostanie zauważone. No jednej z kabaretek było małe przerwanie z powodu nagłego rzucenia się na kolana. Rude, pofalowane włosy z idealnie spiętego koka znajdowały się teraz w kompletnym nieładzie. Czuła jak łzy napływają do jej oczu. Nie nosiła makijażu więc przynajmniej się nie rozmaże. Przetarła delikatnie oczy. Mimo tego, że się bała, musiała sprawiać pozór idealnej szczęśliwej żony. Dzwonek zadzwonił ponownie. Marry otworzyła drzwi z niezbyt promienistym, niezgrabnym uśmiecham. W drzwiach stało dwóch mężczyzn i kobieta. Długo włosa brunetka o oliwkowej skórze podała Marry dłoń w geście przywitania. Z jej eleganckiej sukni unosił się nieprzyjemny zapach dymu papierosowego. Weszła w towarzystwie wysokiego mężczyzny w czarnym garniturze. Tego faceta Mary kojarzyła... Patrick Clark bodajże. Kobieta entuzjastycznie potrząsając jej ręką przedstawiła się jako Lisa River. Pan Clark z tego co Rosemary wiedziała był strasznym kobieciarzem. Matthew często przy wieczornym dzienniku, podczas gdy ona zanurzała się w swoje opowieści narzekał na jego rozpustę. Ogólnie Matt lubił narzekać. Narzekał na politykę, ludzi, lekarzy, pogodę i wiele więcej, jednak najczęstsze docinki dostawały się samej trzydziestolatce. Za prawie wsysającą się w siebie ciałami parą wszedł Jefferson. Ubrany w również przesiąknięty dymem, ale również zapachem drogiego koniaku, granatowy garnitur. Posłał żonie badawcze spojrzenie czy ta wygląda dalej tak nienagannie jak przed jego tygodniowym wyjazdem. Matt był wyjątkowym pedantem jeśli chodziło o jego dom i jego zasady. Niczym z rentgenem w oczach widział każdą najmniejszą plamkę, nierówność oraz pyłki kurzu. Dostrzeżenie, że Rosemary jest dzisiaj wyjątkowo rozlazła, w pomiętej brudnej koszuli ( która wbrew pozorom wcale nie była aż tak zabrudzona), z przetartym kolanem i ogólnym roztrzepaniem na głowie. Podszedł do niej i przytulił ją czule niczym skarb, którego nie widział przez wieki ( mimo tego, że w rzeczywistości nie widział go tydzień) i powiedział surowo żeby poszła się przebrać. W czasie tego pogłaskał ja po głowie niczym niesforne dziecko które umorusało się podczas zabawy. Reszta wieczoru minęła w spokojnej i przyjaznej atmosferze. Co jakiś czas mężczyźni lekko podsyceni alkoholem kłócili się o jakieś szczegóły niezwiązane z tematami, w których Mary mogłaby się choć odrobinę udzielić. Ona za to i jej nowa znajoma Lisa rozmawiały o ciuchach, filmach i poezji. Temat w końcu padł na Carla Gustawa Junga i mimo, że wcześniej nie bardzo widziała co mogła swojej towarzyszce powiedzieć, teraz miała pełne pole do popisu. Czasem jej te dwa lata niedokończonych studiów psychologicznych na coś się przydawały. Brunetka okazała się całkiem dobrą towarzyszką do dyskusji na temat zagadnień psychologicznych. Rosemary spędziła wyjątkowo przyjemny wieczór, co jakiś czas tylko odrywając się od rozmowy by dolać panom alkoholu.
*
-Marry, kochanie...- zaczął Matt po dokładnym przejściu z kuchni do jadalni. Goście jeszcze dosypiali wczorajszą noc w swoich pokojach gościnnych - Możesz mi wyjaśnić co ta obrzydliwa - Matthew wyjątkowo zaakcentował ten wyraz-  plama robi na naszej pięknej beżowej ścianie?
- Aloiz zwymiotował. Próbowałam to domyć, ale się nie dało.- Kobieta siedziała na miękkim skórzanym fotelu, czytając książkę i udając całkowity spokój.- Myślę, że trzeba będzie pomalować tą ścianę.
- To dlatego wczoraj musiałaś otworzyć drzwi mi i moim znajomym, wyglądając jak jakaś obdrapana prostytutka?!- Matt podszedł jeszcze bliżej Mary i chwycił jej rękę, podnosząc ją do góry. Gwałtowne i mocne pociągnięcie spowodowało lekkie chrupnięcie w kości przedramienia. Mężczyzna miał na prawdę dużo siły. Kobieta poczuła przeszywający ją ból. Nie krzyczała, tylko delikatnie zaszlochała "Kobiety i ryby glosy nie mają, a teraz Rosemary daj komuś rozumnemu popracować.".  Patrick i Lisa spali dalej w najlepsze w czasie gdy trzydziestolatka zbierała pomiętą powieść z podłogi. Powieść o idealniej, wspaniałej, przesiąkniętej gorącym uczuciem miłości. Jedyną sprawną ręką zaczęła w gniewie wyrywać stronice romansidła. Nie krzyczała, po prostu siedziała i we wściekły szale, przepełnionym łzami zaczęła wyrywać kartki. Stek bzdur, stek przeklętych, głupich bzdur. Niech teraz przyjdzie Matthew. Niech zobaczy porozrzucane kartki. Niech przyjdzie i skarci ją jak zwykle. Dochodziła już godzina dziewiąta, Rosemary wstała z zawalonej podłogi, pora podać gościom śniadanie. Jajka z bekonem i sokiem pomarańczowym. Mała słodka Rosemary. Słodka, herbaciana różyczka zesłana prosto z nieba. Po śniadaniu pozbierała pokryte tekstem stronice  Nie dowie się już jakie było zakończenie, taka dobra książka. Na prawdę wielka szkoda.

*
Rosemary zaczęła pakować swoje długie proste spódnice, eleganckie koszule i kremowe pończoszki do wielkiego kartonowego pudełka. Grube powieści pacnęły na miękkie ubrania. Zamknęła wieko i zakleiła taśmą. Dziś o dwudziestej miała ostatni tramwaj jadący pod lotnisko na Hatmann Rd Royal Docks. Musi zdążyć na samolot do Krakowa. Matthew zostanie tutaj. Zostaje razem z złotowłosą niską dziewczyną  oraz małą Caroline. Podobno nie lubi dzieci, ale Matt się zmienił. Zakochał się na nowo, rozwiódł się z Mary i ożenił z nową wybranką serca. (Już) Trzydziesto-dwu latka ostatecznie zebrała swoje rzeczy, których miała mniej niż mogła się spodziewać. Pedantyczna natura jej ex także zmalała. Na półkach dało się dostrzec małą warstwę kurzu, a pokoje nie pachniały już tą nieustaną świeżością. To mieszkanie, stawało się coraz bardziej brudne. Mary czuła obrzydzenie do nowych lokatorek, które psuły ład i porządek, który ona tworzyła i utrzymywała latami. Przed wylotem postanowiła wstąpić do sklepu po kawę w puszcze. To będzie długi lot.
*
Mary nie służyły długie noce spędzone na piciu piwa w tanich miejskich klubach. W szczególności, że pracy też nie kończyła jakoś wcześnie. Dzień za dniem na zmywaku od ósmej do dwudziestej. Po tym wracała do swojego mieszkania, które wynajmowała z kilkoma współlokatorami. Brała prysznic i wychodziła na miasto. Jej ciało czuło się zmęczone i wymacane. Wyjątkowo zostało wymęczone przez pewnego Kamila. To była chyba najkrótsza znajomość jej życia. Pokręcili się trochę po klubach, on ufundował jej kilka piw oraz wielkie malinki na szyi. Jej ciało było zmęczone tym całym szaleństwem. Potrzebowało zadbania i tych kilku ostatnich godzin snu. Była już druga w nocy, a mimo tego w całym mieszkaniu pozaświecane było światło. Podbiegł do niej podekscytowany Tomek. Brunet był osobą, którą kobieta szczerze podziwiała i darzyła niezwykłą sympatią. Był on miły, kochanym i uroczym... no właśnie. Tomasz był transwestytą, gejem i w dodatku nie wstydził się tego. Ona sama na pewno nie byłaby do tego zdolna. Chłopak przytulił się do niej na przywitanie, dobijają tym jej i tam wymęczone ciało. Zaproponował herbatę. Mary się zgodziła. Chłopak zrzucił swoje podręczniki do historii sztuki. Podał kobiecie napój z cytrynką.
- Nie zgadniesz co się stało!- Tomek trząsł się cały z podekscytowania. Rosemary popatrzyła się tylko na niego z zapytaniem w zielonych oczach.- Jadę do Warszawy za niespełna miesiąc! Będę wreszcie, prawdziwą kobietą!
- To super Tomy.- Kobiet upiła łyk herbaty, była słodka.- I'm glad too.
- Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu, żeby godnie pożegnać dawnego mnie.
- Come on. Jestem ostatnio very tired. Idę to take a shower, a potem spać. Bay.
- Taka fajny rudzielec, a taki sztywny- westchnął brunet- Cześć.
Rosemary przez wszystkie lata spędzone u boku Matthewa była dość obeznana w świecie. Jednak o zjawisku homo, trans i innych takich dowiadywał się dopiero od nowego współlokatora. Ten świat wydawał jej się jak z innego wymiaru. Był inny, ale nie był czymś złym, pełen kolorowych, tęczowych balonów i kwiatów. Przepełniony tęczową, słodko-balonową miłością. W dodatku zmiana płci, wydawało jej się całkiem nowymi drzwiami do całkiem nowego życia. Nowa płeć, nowe życie, nowa szansa, ta wizja bardzo jej się podobał. Położyła się na wyjątkowo niewygodnym łóżku i przykryła się niesamowicie lodowatą kołdrą. Postanowiła dospać choć do szóstej, by być w miarę żywą, a raczej nie martwą na jutrzejszej porannej zmianie.

*
Mary, a właściwie już oficjalnie Alex był dumny z podjętej decyzji. Chodź nie zmieniła się tylko jej/jego płeć, a również orientacja seksualna ( Alex nie zamierzał rezygnować z mężczyzn) nie żałował tego. Czuł się szczęśliwy i nareszcie spełniony. Zmienił także kolor włosów na jasny blond, nad czym Tomy strasznie ubolewała. Czuł się innym człowiekiem i postanowił w pełni korzystać ze swojego nowego ( chodź wciąż niskiego i chudego) ciała, z życia. Miał już trzydzieści-cztery lata, jeśli nie zacznie teraz, nie zacznie nigdy. 

Co do Alex'a, w mojej głowie prezentuje się wspaniale, tylko wykonanie troszkę marne. 
Jakby co szkic nie miał przypominać niczego realnego, miał być na wzór książkowych ilustracji. c: 
Mam zamiar przygotować jeszcze szkic (może coś farbkami?) Rosemary do drugiego rozdziału. Dobrze by było gdyby wyszło dużo lepiej niż "to".
A więc żegnam się z wami i zapraszam do komentowania. (9 u 9)
Cześć! c:

piątek, 27 września 2013

Kolejny suchar prosto od Brudnego Tostera. ( 9 u 9)

BT: Cześć. Tu Brudny Toster
Jaka jest definicja "trudnej miłości"?
BT: Dwóch gejów z hemoroidami.
I tym zacnym sucharem kończę swoje postowanie przynajmniej na dziś. C:

Rozdział 2. Stąpając po niepewnym gruncie, uważaj żeby nie wypaść z szafy.

Cześć tu Brudny Toster. >( 9 u 9 ). Wohoh, dawno niczego tutaj nie było. No cóż nie mamy żadnego logicznego wyjaśnia. No może ja nie mam. Powiedzmy, że był koncert, ja jestem chora, a ketchup w lodówce się skończył. Ponieważ ostatnio nie mogłam ani wymyślić niczego kreatywnego, ani narysować czegoś mniej twórczego narysowałam sobie jedynie Jeff'a.D:

Mogłam sobie chociaż ładnie paznokcie do zdjęcia zrobić, a nie. D: Bida z nędzą.
Nie przedłużając ani chwili dłużej zapraszam do czytania rozdziału drugiego "Don't kill me".

Rozdział 2.
Stąpając po niepewnym gruncie uważaj, żeby nie wypaść z szafy.


- To o czym chciałeś mi powiedzieć?- Konrad popatrzył się na Oliwera siedzącego na ławce w pustej klasie. Lekcje doszyły już końca, wszyscy się rozeszli. Jedynie blondynowi polonistka kazała zostać po lekcjach by coś omówić. On został dla towarzystwa. Denerwowała go ta kobieta. Miał wrażenie, że często była bliżej Oliwiera niż on sam. Chłopak żalił się jej, rozmawiał z nią o wszystkim, darzył ja wielką sympatią. Za to Konrad jej nie cierpiał, zazdrość zżerała go od środka. Strasznie się o niego martwił, ale on widocznie wolał się wyżalać jakiejś tam nauczycielce. Był z siebie dumny, że tym razem postanowił mu także powiedzieć co go trapi. Zazwyczaj tego nie robił. Jego chłopak po prostu nie chciał go martwić, wprowadzając go w ten sposób w jeszcze większe zaniepokojenie. Popatrzył się jeszcze raz na blondyna, który już powoli opuszczał głowę niżej i niżej pomiędzy kolanami.( Muhahahahahah jakież to zboczone D:) Gdyby Konrad mógł powiedzieć ze spokojnym sumieniem, że zna się na mowie ciała (Heheheh zboczuchy ( 9, u 9) ), powiedział by, że Oliwier wręczy krzyczy " Ja się nie kąpię, ja tonę." 

-Oliwer... Coś się dziej, dzwoniłeś. Możesz mi przecież zaufać.- Zapewnił chłopaka, po czym usiadł obok i objął go delikatnie ramieniem. Oby nikt tu teraz nie wszedł. Chłopak by go chyba zabił. Zielone oczy wypuściły mu sygnał, dostały zbyt mało czasu, żeby się nad wszystkim zastanowić. Delikatnie westchnął i zapchał z siebie rękę Konrada.
- Nie, nic, przepraszam, nie potrzebnie zawracam ci głowę.
Nie nic...
Przepraszam...
N i c . . .
Słowa jeszcze kilka razy obiły sie w myślach chłopaka. Raz, drugi, trzeci. Zawsze "nic", tylko "NIC się nie stało", "NIC nie szkodzi", "NIC się nie przejmuj". Czemu mu nie mógł choć raz zaufać? Zawsze jakoś przyjmował to, myśląc może następnym razem. Tym razem to "nic" jakby przebiło ostateczną granicę. Niby "nic", a jednak "coś". Jeszcze raz uspokoił już stargane nerwy. Jeśli tupnie i wyjdzie to potwierdzi przekonanie, że nie jest godny zaufania. Kawałek po kawałku, do skutku.
- Oliwier daj mi szans...
- Dobra, już, chwila, sekunda.-nerwowo wypuścił powietrze- Damian chce sie ze mną spotkać, ja też... Też chciałbym wiedzieć co ma mi do powiedzenia.
- Nie chciałbym, żebyś się z nim spotykał...
- I tak to zrobię.
Konrad już miał krzyknąć, wybuchnąć gniewem rzucić krzesłem, wyrzucić wszelkie negatywne emocje na wierzch gdyby nie to, że do klasy weszła Pani Bianka. Teraz stał, popatrzył na swojego chłopaka z wzrokiem niezrozumienia  i wyszedł. Po co niby miałby się spotykać ze swoim byłym? Co by sobie powiedzieli? "Cześć, było mniej lub bardziej miło się z tobą umawiać. Dlaczego spi*rdoliłeś, i nic mi o tym nie powiedziałeś?". Dzisiaj kompletnie go nie rozumiał. Niski rudzielec, zaczął rozkładać jakieś teczki i papiery na ławce przed Oliwierem wysyłając mu porozumiewawcze spojrzenie.
- A tego co znów ugryzło?
- Można powiedzieć, że mój były. I to prosto w dupę.- Bianka popatrzyła się zdziwiona na chłopaka. Zawsze sądziła, że to ona jest głównym powodem sprzeczek, a tu proszę. Bynajmniej chodziło o kogoś innego i wyglądało to całkiem poważnie.
- To ostro. Jak chcesz to później pogadamy, teraz bierzmy się z ten konkurs. 
- Tak, masz rację.


*

Mijał dzień za dniem, a takich oto dni minęło już sześć, siedem, może osiem? Oliwier już nawet nie wiedział ile to czasu minęło. Wiedział tylko jedno Konrad się nie odzywał i widocznie nie miał zamiaru się odzywać. Chłopak czuł się przez to opuszczony, a co gorsza dręczyło go sumienie. To była widocznie jego wina. Co z tego, że Damian przyjeżdżał? Co z tego, że będzie chodził z nim do szkoły, a nawet klasy? Przecież mógł równie dobrze to zignorować. Nie. Nie mógł. Oliwier po prostu musiał z nim pogadać, o tym i o owym. Bądź co bądź ten był jego byłym. Ex to zazwyczaj wredne istoty. Na razie nie mógł zaryzykować, że ktoś z klasy, szkoły, rodziny się dowie o jego orientacji. Jeśli to przebiegnie w nieodpowiedni sposób, wszystko się zawali. To po prostu nie mogło się teraz wymknąć z pod kontroli. No, ale co teraz ma zrobić z Konradem. Konrad jest zły, bardzo zły. Nie wiadomo kiedy się znów odezwie. Coś w nim pękło. Nic nie ważne. Jakoś wszystko się ułoży, miejmy nadzieję. Skoro Oliwer już musiał narazić swój związek to postanowił to dociągnąć do końca. Dochodziła już powoli godzina dziewiętnasta, na dworze robiło się ciemno. Stał teraz pod zegarem gorączkowo licząc sekundę za sekundą. Jedna... Druga... Trzecia... Zegar wybił siódmą wieczór, w tle grały delikatne dźwięki rege. Cholerny dupek, mógłby choć raz być na czas, zawsze to tylko on się starał. Miło byłoby choć raz przyjść i zobaczyć jak to on czeka na niego, a nie na odwrót. Wskazówka powoli przesuwała się w kierunku pierwszej kreski. Było prawie pięć po, a on dalej się nie pojawił. Może na próżno się z nim umawiał. Mieli pójść na koncert, posłuchać, pogadać i wrócić. Wyszło jak zwykle, w dodatku robiło się niesamowicie zimno. Może i tym ludziom którzy ściskali się w tłumie i skakali w rytm muzyki było gorąco, ale jemu wręcz przeciwnie. Siedział teraz na zimnych schodkach w cienkiej bluzie, i czekał aż jaśnie pan się pojawi. Mógł się lepiej ubrać gdyby wiedział. Nagle przed nim ukazała się wysoka sylwetka. Twarz wydawała mu się jakaś, taka znajoma, a jednak obca. Postać podeszła do niego także mógł jej się teraz lepiej przyjrzeć. Miała męskie wyraziste rysy, lekki, dwudniowy zarost, niebieskie błyszczące oczy, długie ciemne włosy spięte w kucyka . Do tego dobrze umięśniona, wysoka sylwetka. Tworzyło to idealną całość. Zbyt perfekcyjną by mogła istnieć. Odwrócił się, stała za nim niska dziewczyna. Także na kogoś czekała. Może to nie był Damian? Może chłopak przyszedł właśnie do tej dziewczyny? Mylił się, szatyn chwycił go za rękę, na jego twarzy widniał wielki wyszczerzony uśmiech i pociągnął go w jedną z bocznych uliczek. Nim się spostrzegł był już duszony w jego objęciach. Badum... Jego serce zabiło mocniej. Badum... Badum... Jeszcze kilka razy. Wszystko to stało się tak szybko. Chłopak puścił go po chwili i wręczył mu małą, czerwoną róże. Z twarzy Damian było wręcz rozpromienienie, a jego oczy błyszczały jeszcze bardziej. Oliwer speszył się trochę, i spuścił głowę. Usiedli na schodkach pod jakimś barem który był już zamknięty, z rynku było słychać kolejne krzyki i skandowanie. Damian przykrył go swoją kurtką widząc jak wcześniej trząsł się z zimna. Nie potrzebnie, teraz trząsł się z nerwów, był cały zgrzany.
Szatyn popatrzył się na niego i cichą westchnął.
- Jej, strasznie się zmieniłeś przez te dwa lata.- delikatnie przełożył swoja rękę za Oliwierem, i położył swoja dłoń na jego dłoni. Blondyn był zbyt oszołomiony by zareagować. Badum...
- Może... Więc o czym chciałeś porozmawiać.
- Powiem szczerze, jak tutaj szedłem miałem ułożony cały plan przemowy. Chciałem cię przeprosić i wiele wytłumaczyć.- Błękitne oczy znów przeszywały chłopaka na wylot- Ale jak cię zobaczyłem wszystko to poszło w pizdu. Po prostu stanąłem i zabrakło mi tych wszystkich słów, które miałem ci wcześniej do powiedzenia.
Oliwier popatrzył się na szatyna, widocznie szukał słów. Miał zamiar na razie milczeć, nic nie mówić. Nie mówić o Konradzie, o konkursach, o jego życiu. O tym co się zmieniło, a co pozostało nie zmienne. Miał zamiar wysłuchać całego monologu bez słowa oburzenia, smutku, szczęścia, dezaprobaty. Poczuł na swoim policzku delikatne muśnięcie ust. Odwrócił się. Był  przerażony, zły, szczęśliwy? Nie, był zaskoczony. Popatrzył się pytająco na Damiana, lecz ten już nie patrzył. Miał zamknięte oczy. Przybliżył się do Oliwiera jeszcze bardziej i złożył na jego ustach pocałunek. Badum... Badum... Szatyn odsunął się. Oliwer nigdy nie widział tak szczęśliwej twarzy. Pewnie był zadowolony, że chłopak się nie odsunął. Blondyn nagle poczuł się jakby wszystko wyślizgnęło mu się z rąk. Dlaczego się nie odsunął? Jak spojrzy w twarz Konradowi? Wszystko w tym momencie się pokruszyło i pękło. Mimo tego czuł się wyjątkowo przyjemnie. Uczucie niepokoju zostało ogarnięte przez rozkosz. Nie powinien się zgadzać na to spotkanie. Zepsuł wszytko, po prostu totalnie spierdolił. Jeszcze w dodatku Damian będzie chodził z nim do klasy. Spotka Konrada. Będą się codziennie widzieć.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego robić-  Czyżby niepokój Oliwiera był tak widoczny? Popatrzył się na swoje nogi, teraz były skulone i trzęsły się jeszcze bardziej.- Jak zwykle pomyślałem tylko o sobie. Przecież nie czekałeś na mnie przez te dwa lata, aż łaskawie wrócę.
- Nie, w porządku.- Oliwier powiedział to całkowicie bez zastanowienia. Te słowa po prostu wyleciały z jego ust. Dał się ponieść chwili.
- Myślę, że skoro już się tak na ciebie rzucam powinienem ci wszystko wyjaśnić.- Zaśmiał się pod nosem i spojrzał na blondyna. Temu wcale nie było do śmiechu, był blady jak ściana w dodatku trząsł się jak osika. Ledwo siedział, dobrze, że nie poszli na ten koncert by chybaby zemdlał.- Oliwier dobrze się czujesz? 
- Trochę mi niewyraźnie.
- Trochę? Boże, przecież ty jesteś blady jak ściana!- Szatyn pomógł mu wstać- Wracamy w tym momencie do domu. Odwiozę cię.
Nim Oliwer się zorientował jechał już w stronę domu, na skuterze wtulony w Damiana. Stwierdził, że jest najgorszy. Był po prostu wstrętną nic nie wartą gnidą. Ledwo pokłócił się z Konradem, a już wylądował w ramionach swojego ex. W dodatku czuł się w nich bardzo dobrze, pewnie. Dręczyły go wyrzuty sumienia, ale był zadowolony. Stąpał teraz po wyjątkowo niepewnym gruncie.


*

Oliwier był chory. Chory psychicznie jak i fizycznie. Przez równe trzy dni siedział w domu pod kocem, łykając tabletki to na ból głowy, to na ból gardła. Może brzmiał trochę jak stara, stetryczała baba, ale stanie na mrozie mu nie służy. Siedzenie na lodowatych spodniach, także nie robiło mu na lepsze. No, ale była już środa, w dodatku początek września i jego mama stwierdziła, że nie może tyle opuszczać. Nie miał siły żeby się z nią kłócić, przyprawiało go to o jeszcze większy ból głowy. Stał teraz pokaszlując na prawo i lewo, chowając książki i chusteczki do torby. Jedna paczka wleciała do przedniej kieszeni, jednak weźmie jeszcze dwie. Środa zapowiadał się wyjątkowo słonecznie. Wszyscy ludzie poubierani byli w cienkie bluzy, jakieś wiosenne kurteczki, tylko Oliwer szedł ubrany jakby było co najmniej na zewnątrz z minus trzydzieści stopni. Czarny płaszcz, czapka, szalik oraz glany przyciągały uwagę. Jemu było w tym wszystkim dobrze. Nie zamierzał bardziej się rozchorować. Według niego on był ubrany odpowiednio, to po prostu tych wszystkich ludzi po*ebało i chodzili ubrani, jak chodzili. Z resztą nie musieli się tak na niego, jakby się uparł to mógłby nawet mieć teraz na sobie kieckę. Kto mu zabroni? Nareszcie dotarł do szkoły, kilka znajomych twarzy przewinęło przed nosem. Po Damianie i Konradzie nie było widać ani śladu. Blondyn nie wiedział czy ma się martwić, śmiać się czy płakać. Wszedł już do klasy i miał poważny dylemat gdzie usiąść. Powinien usiąść sam czy koło Konrada i udawać jakby nigdy nic się nie stało. W końcu chłopak był na niego zły. Zaryzykuje, bo co mu zrobi? Okrzyczy, wyśmieje może. Może miał złudne nadzieje, ale marzył tylko o tym by chłopak po prostu go objął i powiedział, że nic się nie stało. Oczywiście na to nie mógł liczyć. W końcu byli w klasie, i choć wszyscy się domyślali o co chodzi, nikt nie dostał tak naprawdę tym prosto po twarzy. Dzięki temu nikt nie mógł im nic powiedzieć. Dlatego skoro mieli wybór woleli to zachować chociaż w tej teoretycznie tajemnicy. Zajął swoje miejsce i popatrzył się na bruneta. Ten ani drgnął. Siedział próbując go ignorować. Oliwier poczuł ukłucie w sercu. oparł głowę o ławkę. Chciało mu się płakać. Z drugiego końca klasy namierzył go Damian który momentalnie do podszedł. To się raczej dobrze nie skończy. Konrad puścił zaniepokojone spojrzenie w kierunku idącego szatyna. Przyciągnął go do siebie i mocno przytulił. Oliwiera na prawdę to zaskoczyło. Widocznie chłopak był tak zazdrosny, że nie wytrzymał. Nie oznaczało to jeszcze, że wszystko jest w porządku. Mina Damian zdecydowanie zrzedła, ale potem uśmiechnął się pewnie i zajął swoje miejsce. Blondyn miał wrażenie, że chłopak nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić. Konrad, który nareszcie miał w rękach swojego chłopaka też nie chciał zrezygnować. Musiał przyznać, że przez niemalże dwa tygodnie strasznie się za nim stęsknił. Nie zważając na czas i miejsce pocałował go. Krótko, ale namiętnie i mocno. 
- Kuźwa... Czy my naprawdę musimy się tak kłócić?- Oliwier został posadzony na kolanach swojego chłopaka. Nawet nie zauważył tego, że cała klasa wyraźnie im się przygląda.- Ten Damian, on mi się wcale nie podoba. Masz się z nim więcej nie spotykać.
- Jest bardziej w porządku niż ci się wydaje.
- Taaa, na pewno mnie przekonałeś.
Lekcje minęły mu powoli lecz przyjemnie. Damian wciąż trochę do niego zarywał, ale był pod czujnym okiem swojego partnera. Więc mimo lekkiej gorączki, kataru i kaszlu, wracał do domu w jak najlepszym humorze. Nie zdążył jeszcze wyciągnąć kluczy, żeby otworzyć drzwi. Otworzyła je jego matka. Była widocznie wściekła.
-Dzwoniła twoja wychowawczyni, możesz mi wytłumaczyć co ty wyprawiasz z Konradem?


Początkowo ten rozdział wydawał mi się dużo dłuższy, a tu taki krótki. D: No nic, mam nadzieje, że nie było tak źle. Czekam na szczere opinie i do zobaczenia. ( 9 u 9 ) Cześć.




czwartek, 19 września 2013

Don't kill me! Rozdział 1. Kilka ciepłych kłamstw, dla utrzymania świata w jak najlepszy porządku.


Cześć! >( 9 u 9)<
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty ( ŻYCIE PRZEGRAŁA W KARTY. (9, - 9) ), a "SF" nikt nie czyta, stwierdziłam, że nie będę nie będę znowu Emo ( Emo jest już passe), i wzięłam się za pisanie nowej opowieści. Więc przedstawiam "Don't kill me!". Historie przedstawiającą wydarzenia dziejące się w dość zwyczajnym mieście Tarnowie gdzie żyją Oliwier i Konrad. Z czym przyjdzie im się zmagać? Jaki potoczą się ich losy? Zapraszam do czytania, może komuś się spodoba.  ( 9 u 9)
Rozdział 1.
"Kilka ciepłych kłamstw, dla utrzymania świata w jak najlepszy porządku."
   
- Po co każesz mi tu przychodzić, skoro nie zwracasz nawet na mnie uwagi?- brunet stał za krzesłem, próbując zwrócić uwagę swojego partnera obejmując go.
- To instynkt, a teraz siedź cicho i daj mi się uczyć.- Zrzucił ręce swojego chłopaka i wrócił do swojej lektury, która nie była zbyt interesująca. To jasne, że wolałby teraz siedzieć ze swoim chłopakiem gdzieś w parku i odstawić to wszystko w cholerę, ale były dwa powody dla których nie mógł tak zrobić. Pierwszy powód: pogoda za oknem nie była zbyt słoneczna, a prawdę mówiąc lało jak z cebra, a wiatr usilnie próbował zerwać jego prześcieradło z balkonu. Drugi powód: nie mógł. Oliwier należał do naprawdę ambitnych osób i po prostu nie mógł sobie pozwolić na to,żeby przeleżeć ostatnią już trzecia klasę liceum. Miał zamiar pójść na SLA (Studia Literacko-Artystyczne), zostać pisarzem i mieć całe dnie na siedzenie w domu razem z Konradem. Chciał z nim zostać do końca życia. Znów fantazjował zamiast skupić się na podręczniku do Historii. Nie mówił, oczywiście mógł marzyć, ale te marzenia wybiegały zbyt daleko. Wykraczały poza horyzont ludzkich możliwości. Były tylko zwykłymi fantazjami których spełnienie jest praktycznie nie realne. Nigdy nie mógł wiedzieć jak to wszystko się potoczy. Czy ukończy szkołę z dobrymi ocenami? Jak napisze maturę? Czy dostanie się na wymarzone studia? Czy on i Kornel dalej będą razem? Tego Oliwer obawiał się najbardziej. Bał się ich rozłąki jak ognia. Instynktownie próbował go trzymać przy sobie. "Masz dzisiaj czas?", "Wpadnij do mnie.", " Chce się dzisiaj z tobą spotkać", to były znaki które mu wysyłał dzień w dzień, mając nadzieje że Konrad zrozumie jego wołanie samotności i przyjdzie do niego. Miał często wrażenie, że, zbyt bardzo mu się narzuca, na szczęście chłopak odwiedzał go zawsze z uśmiechem na twarzy. A może kogoś miał na boku? Może dlatego był taki miły ? Głupota... a może? Nie wiadomo. Był pewien jedynie, że ta myśl często zabierała sen z powiek. Odsunął książkę na bok, obrócił się na krześle i przytulił do brzucha swojego chłopaka. Przerażająca, naprawdę głupia myśl.
- Oliwier, coś się stało?- zapytał brunet miłym spokojnym głosem.
- Nic nie stało- kłamstwo pierwsze- Zostaniesz u mnie na noc?
- Twoich rodziców nie dzisiaj w nocy?
- Tak.
- To zostanę. - duża ciepła ręka pogłaskała go po głowie. Wołanie zostało wysłuchane. Oliwer podniósł się z krzesła i dał buziaka w policzek swojemu chłopakowi. Nagroda może marna, ale zawsze jakaś. Czuł się w tym momencie trochę żałosny. Wiedział, że wyglądał przed chwilą jakby miał się zaraz rozpłakać (bo miał) i wziął go po prostu na litość. Kornel po prostu zobaczył smutną minę swojego chłopaka i zdecydował się to dla niego zrobić. Zawsze robił. Blondyn podszedł do dużej szafy w której znalazł jakiś stary T-shirt jeszcze po swoim ojcu, jego byłby zdecydowanie za mało. Nie dość że był od swojego chłopaka dużo niższy to jeszcze chudszy i mniej umięśniony. Po prostu te koszulki sięgały by mu do pępka. Poza tym jakby on sam czuł się gdyby nosił po nim te koszulki. Nawet po wypraniu podświadomie znajdował by tam tą męską kuszącą woń. Gdyby ze sobą zerwali pewnie byłoby jeszcze gorzej, nie mógł by patrzeć na nie i wylądowały by pewnie w koszu. Popatrzył się na swoje łóżko. Gdy wyjdzie rano będzie musiał pewnie zmienić pościel. I wyprać ją, najlepiej dwa razy. Dla niego Konrad mógł spać równie dobrze bez koszuli, no ale... Ale co? No oczywiście rodzice. Jego rodzice, co oczywiste nie wiedzieli o tym związku, i Oliwier na razie nie miał ochoty im mówić. Co by powiedzieli gdyby znaleźli go w leżącego w ramionach półnagiego chłopaka, w dodatku "najlepszego przyjaciela". Doskonale znał swoich rodziców, nie byliby szczęśliwi. Ba byli by wściekli! Czemu nie mogliby po prostu powiedzieć czegoś typu "Dobrze, że jesteś szczęśliwy", bez żadnych krzyków, wrzasków, strzelania talerzami. Raz sprawić by coś był proste to chyba nie grzech. Niestety czuł, że powinien im powiedzieć, to byłoby w porządku. Nie w porządku wobec nich czy niego, było by to w porządku wobec Konrad. On sam oczywiście nie naciskał na niego mówiąc, że "wyjście z szafy" nie jest łatwe i powinien to zrobić dla siebie, nie dla niego, ale doskonale wiedział jaki byłby szczęśliwy wtedy. No chyba, że musiał by przygarnąć Oliwiera ponieważ rodzice by go wyrzucili. Nie chciał przecież dla niego źle, nigdy. Konrad był taki perfekcyjny, po prostu ideał. Idealny, ideał wprost dla nieidealnego niego. Czy można o czymś więcej marzyć. Resztę wieczoru on i Konrad spędzili na niczym. Nie robili nic, a nic. Leżeli po prostu wtuleni w siebie na wzajem i oglądali telewizję. Mimo wczesnej godziny na dworze zapanował już zmrok. Wrzesień w Polsce był w tym roku wyjątkowo upiorny. Brud, chłód i deszcz. Może to wina właśnie tej pogody, ale Oliwier czuł się dzisiaj wymęczony i przygnębiony. Miał wrażenie, że nie tylko czuje się, ale i wygląda na przeżutego i wyplutego co najmniej kilka razy. Na szczęście miał swoją ostoję, wsparcie w postaci dwóch bijących ciepłem, obejmujących go ramion. Wtulił się jeszcze bardziej w swoje podparcie, na co Konrad tylko się uśmiechnął, i pocałował go w burzę pofalowanych blond włosów. Tak... Oliwier mógł się czuć w tych ramionach bezpieczny. Przymknął delikatnie powieki. Był zmęczony tym całym, paskudnym deszczowym dniem. Postanowił zasnąć w nadziei, że te posępne myśli jakoś go do rana opuszczą. Następnego dnia obudził się sam. Wtulony w poduszkę, porządnie przykryty kołdrą, ale sam. Popatrzył na zegarek, była już dziesiąta rano. Konrad zapewne wybył z mieszkania przed zanim wrócili jego matka i ojciec. Powoli odgarnął pościel i zsunął się nogi na podłogę. Było cholernie zimno. Czemu nie mogą już włączyć kaloryferów. Założył na zmarznięte nogi szare, wczorajsze skarpetki i podreptał do kuchni. Na miejscu czekał go niespotykany widok. Cisz, spokój, miłość jego życia robiąca coś w kuchni z jego matką. W powietrzu unosiła się słodka woń naleśników. Naprawdę piękny widok, od razu poprawił mu się humor. Ciekawe jakby to teraz wyglądało gdyby wiedziała, że Konrad jest gejem, że jest chłopakiem jego syna. Dalej by traktowała go w ten sposób? Mógł tylko o tym śnić, ale jaki to byłby wspaniały i przyjemny sen. Może kiedyś nawet spróbuje szczęścia i jej o tym powie. Myślał, że z czasem jeszcze bardziej tego pragnie. Nie musieć się ograniczać przy niej. Jeszcze chwila, może tydzień, dwa, miesiąc i zakończy tą gre. Konrad pomachał Oliwierowi i nałożył mu na talerz porcje naleśników.
- Ah... Czemu nie możesz być taki jak twój przyjaciel?- Kobieta z długimi kruczoczarnymi włosami zasiadła do stołu i nałożyła naleśniki także swojemu partnerowi.
- Mamo daj spokój Konrad jest moim przyjacielem ( kłamstwo drugie), nie mną.
- Mógłbyś się wreszcie wziąć za coś, a nie ciągle coś tam na komputerze klikasz i klikasz.- Upomniał go Ojciec. Konrad zaśmiał się tylko na co blondyn puścił mu lekko zabójcze spojrzenie i przyłączył się do śmiechu.- Nie śmiej się. Mógłbyś choćby jakąś dziewczynę znaleźć ( nie wiem czemu, ale rodzice mają na tym punkcie obsesję).
- W sumie to mam już... jakąś dziewczynę na oku ( kłamstwo trzecie)- Konrad trochę w tym momencie zakrztusił naleśnikiem z dżemem truskawkowym, ale potem gdy się zorientował o co chodzi znów zaczęli się razem śmiać. To wszystko było takie śmieszne, jak mało jego rodzice wiedzieli na jego temat. Nie wiedzieli o niczym. O studiach literackich, o nim i o Kornelu, o jego powieściach, ogólnie o nim. Nie wiedzieli nic o tym co daje mu nadzieje, o jego planach, o jego pasjach, a co ważniejsze o jego podporze w tym wszystkim. Nawet jego polonistka wiedziała na jego temat więcej niż oni. No, ale w sumie patrząc na to z innej strony Bianka była wyjątkowa. Nie żeby podobała się Oliwierowi. Od kochania to on miał Kornela. Może jednak Wyjątkowa to złe określenie, Bianka był inna. Zaledwie dwudziestosiedmioletnia nauczycielka polskiego była kobietą z pasją. Niegdyś pisała wiersze, które często czytała na lekcjach. W dodatku była wielką fanką Oliwiera. Dla niej Oliwier był niczym diament którego nawet nie trzeba szlifować, on po prostu jest i czaka aż ktoś go znajdzie. Poza tym Bianka była jedyną ( oprócz matki Konrada) osobą która wiedziała o nim i o brunecie. Po prostu pewnego dnia czytając jedno z jego opowiadań ma wrażenie, że ukochany głównej bohaterki jest łudząco podobny do Konrada, a sama bohaterka do niego. W sumie miała trochę racji. Oliwier pisał co czuł, a co z tego wychodziło to już nie było do opanowania. Tak więc Oliwer przyznał jej po prostu racje, na co kobieta zareagowała bardzo pozytywnie i stała się jego głównym obiektem zwierzeń. Na początku chłopak nie był do tego w stu procentach przekonanych, ale każdy musi się czasem wyżalić, a on nie miał komu. Należało mu się to, od co! Powoli kończył jeść swoje naleśniki i posłał swojemu chłopakowi spojrzenie. Spojrzenie to znaczyło tyle co, powinieneś już iść, zadzwonię później. Chłopak zrozumiał przekaz, zabrał swój talerz do zlewu, pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł. Oliwier uczynił to samo, z tą różnicą, że on nie wyszedł z domu tylko z kuchni do pokoju. Choć musiał przyznać, że miał ochotę wyjść za swoim ukochanym. Można powiedzieć, że ruszyłby w pogoni za miłością. Co jeśli to zrobić? Love sucks, nie czeka, przepuścisz w drzwiach z uprzejmości, a ona ucieka gdzieś indziej. Do kogoś innego. Zasiadł przed biurkiem na którym leżał komputer. Znów będzie, że tylko "coś klika" na komputerze. Ledwo wszystko się włączyło, skype zaatakowało go nową wiadomością.

[22:34:50] Damian Michalski: Cześć Oliwier.
Co tam u ciebie? Mam dla ciebie wiadomość, niedługo przeprowadzam się z powrotem do Tarnowa. Będziemy chodzić do tej samej szkoły. 
Nie mogę się doczekać żeby cię znowu zobaczyć. Przyjeżdżam w przyszłą sobotę. Moglibyśmy się spotkać? Napisz do mnie jak to przeczytasz.


Ale jak to? Damian miał wracać do Tarnowa? Czemu akurat jak jego życie powoli nabierało jak najlepszego porządku? Cholera... Jeszcze będzie chodzić ze swoim byłym do klasy. Chce się z nim spotkać... Czego on od niego oczekuje? Czuł, że powinien iść na to spotkanie. Był ciekawy co ten ma mu do powiedzenia. Pójdzie na to spotkanie, tylko wpierw powinien powiedzieć Konradowi. Nie chwila... Jego były wraca, będzie chodzić z nim do klasy, on chce się z nim spotkać. To nie brzmi zbyt dobrze, brzmi na tyle źle żeby zachować to dla siebie. Zdecydował, umówi się z nim na spotkanie, Konrad nie powinien niczego wiedzieć. Tylko co będzie jak jakimś cudem się dowie? Oliwier okaże się kłamcą, choć on go nie okłamie nie powie tylko wszystkiego, Konrad się będzie zły. Konrad będzie zły, a Konrad jest zły na swój wyjątkowy i okrutny sposób. Nie krzyczy, nie bije, nie płacze. Konrad patrzy, patrzy wzrokiem odrzuconego zwierzęcia, które wywołuje niesamowite wyrzuty sumienia. W dodatku nie odpisuje, nie dzwoni, nie odbiera, nie przychodzi, a jak nie przychodzi Oliwier jest zmuszony siedzieć sam. Wychodzi więc na to że Konrad jest odrzucony i Oliwier jest odrzucony. Obaj są samotni. A to wszystko jego wina. Bo kłamał. Obaj nie mają ze sobą drogi kontaktu więc Oliwier nie ma jak go przeprosić. Zaczyna myśleć, że zostanie samotny i odrzucony na zawsze, i w tym momencie przychodzi Konrad i wybacza , zawsze wybacza, ale czy wybaczy też tym razem? Rozmyślanie przerwał mu dźwięk nowej wiadomości. Bianka do niego napisała.

 Dzisiaj 15 września 2013r.
[11:06:24] Madhatter: Cześć. .( 9 u 9)<                                                      
Oliwier Błajda: Cześć.                                                                                                                      
Madhatter: Mam dla ciebie super wiadomość! Zainteresowany? ( 9 u 9)                                       
Oliwier Błajda: No słucham, słucham.                                                                                              
Madhatter: No to słuchaj.                                                                                                                    
Jest konkurs, jak dla mnie twoje umiejętności przekraczają go tysiąckrotnie, ale od czegoś trzeba zacząć! Musisz wysłać zbiór wierszy "skompresowany jako artystyczna całość i opatrzony tytułem." Tak tam pisze. Moim zdaniem to dla ciebie za łatwe, ale spróbuj! Masz już kilka wierszy za sobą  które są genialne, musisz je dodać tylko i gotowe!                                                                            
Oliwier Błajda: No nie wiem... Zastanowię się nad tym konkursem.                                                 
Madhatter: Oliwier,ty mnie nawet mnie nie wkur... khym, khym, nie denerwuj. Pamiętaj kto ma dziennik ten ma władzę!
Oliwer tylko zaśmiał się pod nosem, przecież kasuje wszystko co pisze. Niektóre rzeczy drukuje sobie Konrad i chowa głęboko. Widocznie nie ma ochoty się tym z nikim dzielić, tak samo jak Oliwierem. Zostało mu tylko napisać nowe wiersze. Napisze. Może warto. O tym musi poinformować Konrada. Nie wie czy nie musi poinformować go o wszystkim.


*

- Mam wrażenie, że Oliwiera coś dręczy.- chłopak był teraz na mieście i sączył piwo siedząc koło Mariki- W dodatku nie chce mi nic powiedzieć.
- Oj daj mu spokój. Każdy ma problemy z którymi chce zmierzyć się sam. Taka próba własnej siły.
- Ale ja nie chce się wtrącać w jego problemy. Po prostu czuje się jakby mi nie ufał.
- Myślę, że prędzej czy później powie ci o co chodzi. 
- Cholera... Strasznie mnie to wkurza.
- Poza tym ty też go okłamujesz- Powiedziała odkładając swoją filiżankę i kładąc pieniądze na stole, kiedy podeszła kelnerka żeby zebrać puste już kubki- Chodź zbieramy się.
- Niby w czym?- Konrad wstał i ruszyli w stronę wyjścia.- Nie powiedziałem mu, że ty wiesz bo by zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie chce się z nim kłócić.Poza tym on ma tą swoja polonistkę od siedmiu boleści więc czemu ja miałbym kogoś takiego nie mieć?
- O, zazdrosny?
- Nie jestem zazdrosny.- Dziewczyna popatrzyła się na niego z politowaniem- No dobra, dobra! Jestem cholernie zazdrosny! Zadowolona?!
- Bardzo.- Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i przerzuciła na drugi bok długiego różowego kucyka. No cóż Marika była na prawdę w porządku, choć wyróżniała się swoim wyglądem. Perłoworóżowe włosy, fioletowe soczewki i kolczyk w brwi sprawiały, że ciężko było jej nie rozpoznać kiedy szła środkiem wałowej. Mimo ogólnego przesądu, że należy do dziwacznych osób, on sam uważał, że jest całkiem słodka. Gdyby nie to że jest dziewczyną, chętnie by się z nią umówił. Nie zaraz... Nie umówił by się z nią bo ma Oliwiera, i nie zamierzał na razie tego zmieniać. Był zbyt szczęśliwy razem z nim. Nie wiedział czy za kilka lat, nawet za rok, będą jeszcze razem, ale wiedział, że go kocha i chce żeby tak był. Żył nadzieja, że tak będzie. Że pewnego raz Oliwer nawet przyjdzie do swojego domu i przedstawi go jako swojego chłopaka. Nie mógł na razie na to liczyć. Jego rodzice byli co prawda mili, ale byli też pewni, że są przyjaciółmi, nie parą. Nawet im by to do głowy nie przeszło. Po prostu to wykraczało poza normy ich myślenia. Dla nich Oliwier pójdzie na studia, znajdzie żonę, założy rodzinę. Dlatego właśnie nie naciskał, ale bardzo mu na tym zależało. Dostał SMS'a od Oliviera: "Musimy porozmawiać, mam ci coś ważnego do powiedzenia. Zadzwoń." Brzmi trochę strasznie. Czego się ma spodziewać?

Mam nadzieje, że się podobało. c: Zapraszam do komentowania i liczę na naprawdę szczere opinie. 

wtorek, 17 września 2013

Taitorunashi - rozdział 2

Taitorunashi - rozdział 2.
Otóż pojawia się 2 rozdział moich wypocin. Pocieszę was, wydaje mi się, że jest wyjątkowo udany. Dlatego zachęcam do czytania c:
Co do portretów na razie nie będzie i to nie dlatego, że jestem leniwa (choć to też),co dlatego, że wzięłam sobie za dużo na głowę. Nie dodaję zbyt często rozdziałów, bo:
1. Aktualnie nie mam za bardzo weny.
2. Czas. Ciężko mi jest pogodzić 3 kółka (fizyczne, chemiczne, muzyczne), bloga (z dwoma historiami) i szkołę (chcę mieć pasek na koniec), szczególnie, że nauczyciele się tera nieźle uwzięli. Jakby tego było mało w sobotę idę z Brudnym tosterem na koncert (jakoś jej się udało mnie przekonać - jestem ta poważna ;-;) i nie ma szans, nie opuszczę go (1. Brudny toster mnie prosiła. 2. To będzie mój pierwszy taki koncert. 3. Mam okazję troszki zaszaleć c:).

Tak więc w związku z powyższym za rozdziały zabiorę się chyba dopiero w niedziele, a portrety to w ogóle nie wiem kiedy dokończę. Wybaczcie. Na razie macie to:

Rozdział 2
k - Co się stało kochanie?
t - N-nic...
AS - To ja może już pójdę.
k - Dzień dobry, to jest Naoki?
Kobieta podeszła do Akiry i ukłoniła się.
k - Cześć, jestem  Aname, miło mi cię poznać. Jestem koleżanką twojego taty.
AS - Ale...
NK- Idiotka...
t- Naoki! Jak ty się odzywasz!? Powiedz koledze że ma iść już do domu i przedstaw się jak należy - powiedział, po czym zwrócił się do kobiety -  Przepraszam cię za to. Chodźmy do mojego pokoju.
k- Nic się nie stało Tetsu.- i wyszli z pokoju zostawiając chłopców samych. Akira popatrzył się na Naoki’ego  pytającym wzrokiem, ale widząc, że ten nie ma zamiaru mu odpowiadać, nieumyślnie spakował mangi do torby i wyszedł. Naoki włożył słuchawki do uszu i puścił kolejny utwór. Następnego dnia Akira czytał na lekcjach prace Naoki’ego, którego nie było w szkole. Miał badania kontrolne...całkiem niedawno wyleczył się z Anemii. Pobieranie krwi nie trwa zbyt długo, ale każdy powód dobry, by nie iść do szkoły. Niestety na plastyce pani przyłapała chłopaka i kazała mu oddać teczkę. Akira odmawiał, ale w końcu nie miał wyjścia. Po lekcji podszedł do pani by odebrać własność Naoki’ego.
AS - Yyy przepraszam, ale czy mógłbym wziąć tą teczkę? Naprawdę mi na niej zależy i...
n - To twoje prace?
AS - Nie.
n - A mogę wiedzieć kogo?
AS - To znaczy ja nie powinienem tego mówić.
n - Dlaczego?
AS - Bo ta osoba by tego nie chciała.
n - Rozumiem, ale proszę byś mi podał nazwisko.
AS - Naoki Konoe.
n - Naprawdę? Ciekawe...w każdym razie proszę. - kobieta podała teczkę Akirze, a ten schował ją do plecaka - Ale wiesz, powinieneś bardziej na nią uważać.
AS - Wiem. Dziękuję.
Po skończonych lekcjach chłopak poszedł do Naoki’ego, by oddać mu mangi. Szybko znalazł się przed drzwiami domu, po chwili zapukał do drzwi. Naoki mu otworzył, a ten podał teczki właścicielowi mówiąc:
AS - Wybacz, przez przypadek je zabrałem.
NK - Mam nadzieję, że nikt tego nie widział.
AS - Wiesz, już je przeczytałem, więc idę do siebie.
NK - Ok.
AS - Cześć.
NK - Cześć.
Następny tydzień minął spokojnie. Naoki spędził niemało czasu z Akirą. Dobrze się poznali i zaprzyjaźnili. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie informacja od nauczycielki. Okazało się, że ta zapisała Naoki’ego na konkurs plastyczny. Chłopak był zszokowany, gdy się dowiedział. Jednak najgorszą wiadomością było to, że pani widziała jego prace. Pomimo tego, że je pochwaliła Naoki miał ochotę rozszarpać osobę, która pokazała jej te mangi, a tą osobą okazał się być Akira. Chłopak od razu wiedział, że to on, wszystko się zgadzało. Tak więc po odmówieniu udziału w konkursie Naoki poszedł do Shirasu, by wszystko wyjaśnić.
NK - Akira.
AS - Hm? Coś nie tak?
NK - Powiem krótko, czy to ty jej pokazałeś te mangi?
AS - Słucham?
NK - Tak czy nie!
AS - To znaczy, przyłapała mnie jak je czytałem na lekcji, a potem zabrała i...
NK - Skąd wiedziała w takim razie, że są moje?!
AS - ...no więc, ja nie chciałem, ale ona...
NK - Jak nie chciałeś to trzeba było jej nie mówić idioto!
Po chwili Naoki bezlitośnie uderzył pięścią w brzuch Akiry, ten zgiął się w pół, a chłopak odszedł szybkim krokiem w stronę swojego domu. Cała rozmowa odbywała się przed szkołą, tak więc Shirasu od razu otrzymał pomoc od innych uczniów. Naoki byłby w poważnych tarapatach, gdyby Akira nie obronił go przed dyrem. Miał świadomość tego, że zasłużył sobie łomot, więc nie miał żalu.

Gdy Naoki wrócił do domu nie czuł się najlepiej. W głowie miał ciągle Akire, nie wiedział czy słusznie postąpił karząc go w ten sposób. Chłopak szybko skończył rozmyślanie stwierdzając, że ma to na co sobie zasłużył i zaczął rysować ciąg dalszy swojej mangi. Spokój jednak zakłóciło pukanie do drzwi. Naoki bezmyślnie otworzył je i ujrzał Yuki, która przyszła podziwiać kolejne dzieła jego rąk. Chłopak wpuścił ją do środka, dał gotowe rozdziały i wrócił do swoich zajęć.
Y - Naprawdę jesteś niesamowity.
NK - Hm?
Y - Powinieneś rysować zawodowo. - dziewczyna uśmiechnęła się, po czym dodała - Może zgłosisz się do konkursu plastycznego? Widziałam ulotkę, tematem jest „Ty oczami innych” mógłbyś narysować rasowe Emo XD.
NK - Za późno.
Y - Co?
NK - Już odmówiłem.
Y - Ha?
NK - Pani od plastyki mnie zapisała, a ja odmówiłem.
Y - Haa? - Yuki była niezwykle zaskoczona tą wiadomością, ale chciała, by Naoki uczestniczył w konkursie, więc zaczęła go namawiać - No ale weź, nawet pani doceniła twój talent, naprawdę powinieneś pójść.
NK - Nie.
Y - No ale czemu?
NK - Bo nie. Nie chcę.
Y - No zgódź się.
NK - Nie.
Y - A tak w ogóle to jak się dowiedziała, że umiesz rysować?
NK - Przez pewnego idiotę zwanego Akira.
Y -Hm?
NK - To ten nowy, czytał pierwsze tomy i ojciec go wyrzucił, a ten „przez przypadek” je zabrał. Potem czytał je na lekcji, pani przyłapała go i koniec końcem wszystko wygadał.
Y - Akira, co?
NK - Hm? O co chodzi?
Y -Nie, nic, nic...tylko wiesz, niby taki idiota, a jednak mówisz mu po imieniu, czyli go lubisz.
NK - Haa? A niby czemu? Mamy po prostu kilka wspólnych tematów, a na dodatek on uczepił się mnie jak rzep do psiego ogona.
Y - Taa jasne i takiemu „rzepowi” byś po imieniu mówił?
NK - Tak wyszło, nie twoja sprawa.
Y - No tak, ale...i co?
NK - Hm?
Y - Co zrobiłeś jak się dowiedziałeś? Musiałeś się wściec...
NK - No a co miałem zrobić, dostał z piąchy i po sprawie.
Y - Z-piąchy?
NK - Taa.
Y - Jak mogłeś tak przyjaciela potraktować?!
NK - A kiedy niby on stał się moim przyjacielem?!
Y - No ale mówisz mu po imieniu!
NK - Tak jak mówiłem, że to nic nie znaczy!
Y - Jasne...ja bym na twoim miejscu pędziła, by go przeprosić, może ci wybaczy.
NK - Poje...pogięło cię?
Y - Nie, za to ciebie tak, a co do konkursu to zgódź się.
NK - Nie ma mowy.
Y - I tu się mylisz, bo jak się nie zgodzisz to ci zrobię taki Sajgon, że pożałujesz. Wiesz, że mówię poważnie.
NK - No dobra....wiem.
Wbrew pozorom Yuki była silną dziewczyną i umiała bezlitośnie każdemu dokopać. Naoki wiedział o tym, raz już padł jej ofiarą i wiedział, że nie chce by tak było po raz kolejny. Dlatego zawsze się zgadzał na jej wymysły, jeśli w grę wchodził tego typu szantaż. Jednak jedna rzecz niepokoiła go. Mianowicie to, że właśnie z tego powodu walnął Akire, a teraz się na to „dobrowolnie” zgadza, co znaczy, że będzie musiał go przeprosić. Prawdę mówiąc Naoki nigdy tego nie robił. Takie słowo nie istniało w jego słowniku. Zawsze jakoś udało mu się wymigać. Teraz to trochę trudne, ale chłopak jednak znalazł sposób. To będzie coś typu „no dobra wybaczam ci i wezmę udział w tym konkursie, niech będzie moja strata”. Tak więc następnego dnia Naoki poszedł do szkoły i już miał "wybaczyć" chłopakowi, lecz coś go zatrzymało. To coś nazywało się "duma". Akira go jeszcze raz przeprosił, ale chłopak kazał mu się już uciszyć z jednego prostego względu. Pojawiało się u niego dziwne uczucie zwane „wyrzutami sumienia”, które prawie dało radę zabić jego dumę. To nie było przyjemne, tak więc Naoki chciał jak najszybciej zakończyć ten temat. Trochę szkoda mu było Akiry, nerwy wszystko zepsuły, ale nigdy nie dawał tego po sobie poznać, nawet nie przyjmował tego do wiadomości. Po prostu to uczucie nie dawało mu spokoju - to było wkurzające.
*
Yuki stała nad biednym Naoki’m nie dając mu się skoncentrować.
Y - No rysuj!
NK - Nie wiem co.
Y - To wymyśl!
NK - To nie takie proste.
Y - Dla ciebie jest.
NK - Daj mi spokój.
Y - Jak ja cie nie przypilnuję do nikt tego nie zrobi.
NK - A tak to już w ogóle po sprawie. Nigdy nic nie wymyślę, jak będziesz tutaj stała, tak więc lepiej zrezygnuję.
Y - Ja ci dam zrezygnować - Yuki spojrzała na Naoki’ego morderczym wzrokiem, grożąc mu zaciśniętą pięscią.- Emoku jeden.
NK - Hm...ok.
Y - Ha?
NK - No co, miał być Emo - będzie Emo.
Y - Haa?
Chłopak miał serdecznie dość dziewczyny, więc za dwie godziny obraz był gotowy. Yuki wręcz zamurowało - był to bardzo przygnębiający obraz, a przedstawiał..
Y - Emo? Czyś ty na rozum upadł?
NK - Tematem było coś o tym, jak nas postrzegają inni, nieważne, nic więcej nie narysuję, nawet na to nie licz. Daj mi spokój.
Naoki wstał, ubrał słuchawki i puścił muzykę na fula tak, że nie słyszał wrzasków dziewczyny. Po 10 minutach Yuki się poddała i niemalże obrażona po prostu sobie poszła. Chłopak jeszcze tego dnia
wycieniował i ogólnie dokończył dzieło.
*
Wyniki konkursu przyszły rano. Nauczycielka była strasznie podekscytowana, ale chciała żeby to Naoki otworzył kopertę z wynikiem, tak więc powstrzymywała się od tej czynności. Na trzeciej lekcji pani wzięła go z lekcji i pokazała list. Chłopak odstąpił nauczycielce „przyjemności”, jaką jest sprawdzenie miejsca, które zajął. Nauczycielka bez wahania otworzyła kopertę, zaraz potem na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech.
n - Zająłeś drugie miejsce c:
NK - Hm?
n - Popatrz.
Chłopak wziął list do ręki i faktycznie. Było tam napisane, że zdobył drugą pozycję. Naoki był nie tyle wesoły co zdziwiony. Nie przypuszczał, że cokolwiek wygra. A tu proszę. Już nie długo będzie miał nowiusieńki szkicownik formatu A3 i zestaw wysokiej jakości ołówków. Zawsze się przydadzą, szczególnie że te szły u niego jak świeże bułeczki.
*
Y - Yata!
Dziewczyna była niezwykle dumna z Naoki’ego. Oczy świeciły jej się jak gwiazdki na niebie, gdy chłopak mówił o wygranej.
Y - Musimy to uczcić! - powiedziała i skierowała się ku jej butom, które leżały niedaleko drzwi wejściowych.
NK - Jak chcesz to idź, ja nie mam zamiaru.
Y - No weź...
NK - Żadne „weź” i tak dałem się na to wszystko namówić.
Y - Chodź.
NK - Nie idę.
Y - A ja ci powiem, że ze mną pójdziesz.
*
Naoki nawet nie zauważył kiedy znalazł się w kawiarni i usiadł przy stoliku.
NK - Dalej nie wiem, jak ty mnie tu zaciągnęłaś.
Y - Mam magiczne moce.
NK - Taa...faktycznie.
Po chwili było słychać kroki. Nagle odezwał się głos.
AS - Dzień dobry, czego sobie państwo życzą?
Naoki podniósł głowę i ujrzał Akirę. Lekko się zdziwił, ale nie dał tego po sobie poznać. Po prostu zapomniał „kto” tutaj pracuje.
AS - Cześć.
NK - Pff..- chłopak odwrócił głowę na znak obojętności, postanowił totalnie olać Akirę.
Y - Zachowuj się Nao!
NK - A ty kto, moja matka?
Y - Przepraszam za niego. Ja poproszę mrożoną kawę. - dziewczyna próbowała załagodzić sytuację, ale miała ochotę rozszarpać Naoki’ego na strzępy.
AS - A pan?
NK - Daruj sobie uprzejmości, nic nie chce.
Y - NAOKI!
AS - Dziękuję za złożenie zamówienia.
Y - Proszę bardzo.
Akira odszedł, a Yuki nie odwracała swojego morderczego wzroku od chłopaka.
NK - Co?
Y - Jak mogłeś się tak zachować?!
NK - Daj spokój, jego  wina.
Y - A niby dlaczego?
NK -To on wygadał się pani, więc teraz ma.
Y - Czyli, to był Akira?
Nk - Taa...
Y - Całkiem przystojny...w każdym razie, to nie powód żeby się obrażać na przyjaciół.
NK - A niby kto i kiedy powiedział, że jest moim przyjacielem?
Y - Nao. Rozmawialiście ze sobą. Opowiadałeś mi o nim. On musi być twoim przyjacielem, innego wytłumaczenia nie ma.
NK - Haa?
Y - No przecież znam cię nie od dziś...poza tym trzeba dodać fakt, że w ogóle miał dostęp do twoich prac. Wszystko wskazuje na jedno. Albo jesteście przyjaciółmi, albo jednak jesteś gejem i to miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy, lecz twoje zachowanie...
NK - Yaoistki...to już niech zostaną ci przyjaciele.
Y - No widzisz.

Po kilku godzinach rozmowy i ciągłego domawiania Yuki i Naoki postanowili już pójść. Kiedy dziewczyna zauważyła wychodzącego Akirę, wzięła torebkę i pobiegła za nim. Nao powoli wstał i poszedł za nią, po chwili zauważył, że rozmawia ona z Akirą.
Y - Ty jesteś Akira, tak? Cześć jestem Yuki - przyjaciółka Naoki’ego.
AS - Tak, cześć.
Y - Jeszcze raz przepraszam za zachowanie Nao, nie powinien tego robić.
AS - Spoko, nic się nie stało.
NK - Yuki, co ty robisz...
Y - Ktoś musi wziąć odpowiedzialność za twoje hańbiące zachowanie.
AS - Heh, wyglądasz na typową optymistkę, fajnie.
Y - Dzięki.
AS - Co do Naoki’ego to naprawdę nie ma sprawy.
NK - Dobra, a teraz chodź.
Y - Nie tak prędko. To, że ja go przeprosiłam, to nieznaczny, że ty nie masz tego zrobić. Już!
NK - O nie, nie - nie ma mowy.
AS - Nie, naprawdę nie trze...
Y - Trzeba. Naoki rozkazuję ci przeprosić.
NK - Ty sobie na serio ze mnie jaja robisz.
Y - Przestań, bo pożałujesz!
NK - Ah...to chyba jedna z takich sytuacji, gdzie trzeba wybrać to mniejsze zło...no dobra - chłopak odwrócił głowę i zaczął patrzyć się w ziemię - Wybacz, wystarczy?
AS - Heh, spokojnie - Akira z wielkim uśmiechem zaczął mierzwić włoski Naoki’emu, po czym dodał - Emoku. - i wziął rękę.
Naoki  tylko zrobił facepalma i powiedział:
NK - Ile razy mówiłem ci, żebyś tego nie robił?!
AS - Hai, hai.
Yuki stała, jak wryta. Nagle z wielkim uśmiechem wykrzyczała:
Y - OOOO, ALE WY RAZEM SŁODKO WYGLĄDACIE!
NK - ŻE CO?!
Naoki załamał się, a Akira zaczął się śmiać, po chwili dodał.
AS - Yaoistka, co?
Y - HAI! I największa fanka Nao!
NK - Przestań.
AS - Tak, jego manga jest świetna.
Y - Zdecydowanie! Cieszę się, że jest jeszcze ktoś kto popiera moje zdanie.
AS - Byłoby więcej takich ludzi gdyby Naoki ujawnił swoje prace.
Y - Też tak myślę, NAO.
Oboje popatrzyli się na chłopaka morderczym wzrokiem, po czym zaczęli się śmiać i przybili sobie żółwika. Sam  Naoki był wściekły i nie wiadomo dlaczego smutny. To było dziwne, nie znał tego uczucia, co za tym idzie - olał je. Co nie znaczy, że to nie było zbyt miłe. Po chwili Yuki dała Akirze jej numer telefonu i wszyscy się rozdzieli. W domu jeszcze Naoki zastanawiał się chwilę nad tajemniczym uczuciem, ale nic nie wymyślił, więc po prostu poszedł spać - jakoś specjalnie go to nie obchodziło.


Dziękuję za uwagę i jak zwykle proszę o komentarze, kocham was :3 (że ktoś to w ogóle czyta T-T)
Gupia ;-;

Rozdział 3, czyli matki, koty, geje i wszystkie najgorsze potwory.

Cześć wszystkim, tutaj ja po DŁUGIEJ przerwie. ( 9 - 9)

Miałam duże problemy emocjonalne, byłam emo, cięłam się firankami i dywanami, i płakałam po kontach. Myślałam nad odejściem z tego bloga, no ale Gupia ;-; by mi tego nie wybaczyła, więc będę was dręczyć już do końca życia. Tak przykre ( 9, - 9) A więc, żeby nie przychodzić tu do was z pustymi łapkami wymęczyłam kolejny rozdział "Syndromu Fototropizmu".  Pewnie zastanawiacie się co robiłam jak mnie nie był. Nie? I tak wam powiem. (9# 3 #9)  Oprócz zostania emo, pomalowałam sobie w Marcelinę kawałeczek skrzyneczki ( którą znalazłam w śmietniku, w pracy mojej mamy, nieważne...) No i tak oto się prezentuje: 
Marcelina Bień jest totalnie szarą postacią i prawie w ogóle się nie pojawia, a występowała na razie jedynie w roli przeszkadzajki. Mam jednak na dzieje, że i ona dostanie swoje pięć minut.
A tak miała wyglądać Marcelina trochę wcześniej. Cóż za kosmita. 
A więc nie męczę, zostaję i zapraszam do czytania. c: 

- EJ! Marcin co ty robisz?- chłopak popatrzył się tylko na Mariego i wrócił do dalszego całowania, ale od razu został odepchnięty- Kuźwa... Przestań.
Marcin wreszcie się poddał i zajęli dwa różne końce łóżka. Co się tak właściwie przed chwilą stało? Tego by się po nim nie spodziewał. Wydał mu się całkiem normalną osobą, a tu... Co on sobie myślał. Dobra, Mari sam był gejem i przecież by nie czuł do niego obrzydzenia z tego powodu. Chłopak wydawał mu się nawet atrakcyjny. Wszystko byłoby w porządku, ale czy musiał od razu próbować go gwałcić? Popatrzył się na bruneta, który siedział teraz w koncie próbując ukryć swój mały problem, jego spodnie były nabrzmiałe w nieodpowiednim miejscu. Zbyt łatwo się podniecał. Czyżby trafił mu się prawiczek? W sumie ruch to zdrowie, a seks to przecież ruch. Myślał, że powinien wykorzystać taką szansę.
- Na pewno tego chcesz?- Marcin delikatnie się zarumienił i szepnął coś pod nosem, co chyba miało znaczyć że tak. Mari przysunął się do niego i nachylił się do krocza, aby powoli zsunąć spodnie.
-Daj pomogę ci. - ( Koniec to nie powieść erotyczna  Nie umiem ! D: (9 i.i 9) wcale nie wyobrażałam sobie tej sceny.)
*
*
Ninel... Kim właściwie była Ninel. Ninel była istotą doskonała, prawie. No dobra przyznajmy sobie szczerze była najgorszą córką, siostrą i kobietą. Nie pracowała, mieszkała w jakiejś starej kawalerce, a na dodatek nie potrafiła ułożyć sobie swojego życia uczuciowego. Gdyby jeszcze jakieś miała. Typ człowieka przed którym ostrzegają nas rodzice. Siedziała teraz w szpitalu obierając lekko zielone jabłko. Czemu w szpitalu? O tuż to wstrętne babsko złapało jakieś choróbsko i bóg wie czemu kazało jej tu siedzieć. A więc teraz spędzała dzień za dniem na siedzeniu w tym śmierdzącym, pełnym starymi i chorymi ludźmi miejscu ciągle wysłuchując. A to jaka jest nie dobra, a to kiedy sobie wreszcie kogoś porządnego znajdzie, a to że sobie z życiem poradzić nie umie. Czasem mamusia dodatkowo strzeli jej kilka ciepłych słówek takich jak "pijaczko", "narkomanko", " dz*wko". Kochajmy swoje matki, tak szybko odchodzą można tylko rzec. W sumie Ninel nie bardzo rozumiała swojego zachowania. Jeśli istnieje coś takiego jak matczyny instynkt w stosunku do matek to powiedzmy, że ona go właśnie miała. W przeciwieństwie do swojej matki. Jej matka nie była urodzona do swojej roli. Cóż, nie ma co płakać nad rozlaną wódką, a mlekiem tym bardziej. Drzwi do sali się otworzyły, a w nich ukazała się mała dziewczynka z dwoma blond kucykami po bokach. Po chwili wszedł przez nie także wysoki szatyn. Ninel od razu podniosła pięciolatkę na swoje ręce i wyprowadziła ją razem z chłopakiem z sali.
- Karusia zadzwoniła do mnie, że od dwóch dni siedzi sama w domu...- szatyn wyglądał na wyjątkowo zdenerwowanego - Możesz mi wyjaśnić co się dzieje?
- Mnie się pytasz?!  Przecież wiesz że z nimi nie mieszkam! Kuźwa...!
- Dobra, ok... A wiesz co z waszą mamą?
- Miała wypadek. Kuźwa znów się upiła. Mam jej dość.- Blondynka przetarła dużą bliznę na czole Kariny. Ta kobieta nie zasługiwała na to dziecko i Ninel doskonale o tym wiedziała. Chciała walczyć o prawa do niej, ale jak jej powiedziano, nie ma żadnych praw. Dowiedziała się nawet że Sandra jest jak najlepszą matką i nie mają się do czego jej przyczepić. Je*ane urzędasy. Po jej policzkach spłynęło kilka łez, chwila słabości. Amadeusz rzadko widywał jak Ninel płacze, ogólnie rzadko jej się to zdarzało, ale ostatnio miało to miejsce coraz częściej. Objął delikatnie dziewczynkę uważając, i zaczął mierzwić jej włosy. Miał do niej słabość i musiał to niestety przyznać. Może i nie była ona idealna, ale miał do niej wielki szacunek za to co przeżyła, za to że sobie z tym radzi i za to że jest odważna. Znali się od dzieciństwa, była małą delikatna dziewczynką o pustych, zielonkawych oczach i  długich blond kucykach po bokach. Zawsze bawili się razem na podwórku mimo, że ona sama raczej nie była z tego zadowolona. Mała, słodka, cicha Ninel wolała siedzieć na huśtawce i obserwować zabawę niż sama w niej uczestniczyć. No, ale ludzie się zmieniają, a w szczególności ludzie z przeżyciami. Mała Ni wyrosła na kobietę, ścięła kucyki, a zamiast chować się walczy o swoje jak lwica. Niestety w takim związku często wygrywa lew. 
- Wiesz że jeśli potrzebujesz mojej pomocy. -szatyn ( tak Brudna, Ninel taki metal, że jej szatan ociera łzy. Super napisałaś.) otarł jej łzy z policzków.- Zawsze możesz na mnie liczyć.
- A spi*rdalaj...- Ninel odepchnęła go i spoliczkowała. Tak... Ona nie jest Lwicą, ona jest tygrysem, a tygrysy to samotniki. Blondynka położyła małą Karmin na kafelkach przed Amadeuszem i złożyła na jego policzku krótki delikatny pocałunek.
- Przyjdź do mnie z nią później, ja muszę wracać do Igi . Cześć!
Chłopak zaśmiał się pod nosem podnosząc mała kopię Ninel. Nigdy nie zrozumie tej dziewczyny.
*
Dochodziła już godzina siódma, a Mari zaczął zbierać swoje ciuchy z podłogi. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby znajdowały się one na ciemno brązowych panelach. Śmieszne było to gdzie mogły się znajdować ciuchy gdy rzuci się je za siebie. Na szczęście chłopak był wysoki i nie miał większego problemu ze ściągnięciem swojej koszulki i jeansów z szafy stojącej w kącie pokoju. Popatrzył się na Marcina, który zasnął tuż po wszystkim. Dzieciak... W szkole był zupełnie inną osoba niż teraz. Był drugi września, teoretycznie jeszcze lato, no ale pogoda w Polsce...( Pogoda: Hehe, macie jeszcze lato? Ciepełko ? Słoneczko? Nope. D:) Było dopiero dziesięć po siódmej, a na dworze panował całkowity zmrok (tak Brudna, panował wzrok ) w dodatku było zimno jak cholera. Może nie odczuwałby dzisiaj tak tego gdyby nie to ze postanowił założyć bluzkę bez rękawów. Trudno jakoś przeżyje. 
-Mari mała gnido! Coś ty zrobił z włosami?- jego oczom ukazała się uśmiechająca się niska kobieta w starym swetrze w paski- chodź mi się tu spowiadać, bo cię tutaj dawno ani widu, ani słychu.
- Nie taka mała, knypku.- Mari podszedł do Ninel i oparł się ramieniem o jej głowę.
-Grzeczniej gnido... I gdzie z tą wielką łapą do takiej małej słodkiej kobietki jak ja?
-Słodkiej? Małej? Nie rozśmieszaj mnie!
- Dobra daj spokój... Zapraszam na herbatę w zamian za szlugi. Co ty na to?
Tak... Mari i Ninel mieli naprawdę dobre kontakty. Nie znali się dość długo, a różnica wieku między nimi nie była mała, ale mimo tego dogadywali się bardzo dobrze. 
*
Cóż Igorowi życie płynęło dobrze. Była już mniej więcej połowa września, on mógł powiedzieć że zrobił postępy w swoim życiu towarzyskim. Niegdyś całkowity samotnik miał teraz nieliczne grono znajomy. Marcelina i Mari należeli do nich. Marcelina siedziała z nim na praktycznie każdej lekcji, a Mari... Cóż Mari czasem zamieni z nim dwa słowa, puści jakimś żartem, albo zagra coś na gitarze. Poza tym Igor stwierdził że mają kilka wspólnych tematów. Na przykład muzyka której słuchał bardzo przypadła blondynowi do gustu. Nawet umówili się, że pożyczy mu kilka płyt "Republiki" i " Budki Suflera". Wcześniej chłopak uważał go za wręcz obrzydliwego, ale dopóki trzymał swoje łapy przy sobie nie miał nic do jego gejostwa. Więc wrzesień tak mijał i mijał, no ale w końcu była już połowa i wszyscy nauczyciele sobie przypomnieli, że przecież kartkówki same się nie napiszą. Także od zeszłego tygodnia zaczynając piszą co jakieś dwa dni co najmniej jeden test. Igor nie należał do tych najgorszych uczniów, jego oceny można powiedzieć wykraczały wręcz ponad przeciętną, ale katuszą dla jego duszy i umysłu była matematyka. On należał do humanistów, bo co by robił na humanie ( No właśnie Brudna co ty kurde robisz na humanie? Udaję pisarkę D:) także nie rozumiał, nie zrozumie i nie chce zrozumieć tego przeklętego wytworu szatana. No, ale często nasze modlitwy zostają spełnione w odwróconym zwierciadle. Tak więc jutro czaka go kartkówka, a on całkowicie nie rozumie o co chodzi. Nawet nie rozumie czego nie rozumie. Więc nadszedł ten moment kiedy to musiał sam zwrócić sie do kogoś, a nie ten ktoś do niego. Był już ostatni dzwonek, blondyn spakował swoje książki, odmachał żegnającej się z nim Marcelinie i podszedł Mari'ego. Klasowy metal, Got, Emo ciota i jak tam go jeszcze zwali musiał być kiedyś w piekle bo matematykę miał w małym paluszku.
-Mari mam do ciebie...- To co zobaczył troszkę go zaskoczyło. Chłopak pakował swoje rzeczy podczas gdy Marcin gładził go ręką po dłoni leżącej na ławce.- Khym... Nie będę wam przeszkadzał . Sorry.
-Czekaj Igor, nie przeszkadzasz.- chłopak poczuł na sobie mrożące spojrzenie bruneta, który widocznie nie był zadowolony, że  jego partner(?) nie odpowiadał na jego pieszczoty, ale od razu zainteresował się "narkoleptykiem" (Hehe ksywka Igora. XD). W sumie to Mari mógł mu powiedzieć, że znalazł sobie chłopaka. Może nie zrozumiałby tego, ale po czasie nabrał do tego dystansu.- Co chciałeś?
- Myślałem, żebyś wytłumaczył mi matematykę, ale widzę że dzisiaj jesteś zajęty.
- Marcin ma dzisiaj dentystę więc...- Brunet i tym razem puścił mu zabójcze spojrzenie, po czym ruszył obrażony w stronie wyjścia.- To co idziemy do mnie?
- Pewnie, dzięki.
Droga do bloku Mari'ego minęła im wyjątkowo miło, teraz siedzieli na małej pomarańczowej sofie, która leżała na środku małego saloniku.
- Więc pochodzisz z Francji? 
- Tak, w sumie to przeprowadziliśmy jakieś cztery miesiące temu.- Mari sięgnął do swojej teczki po książkę- bierzmy się za tą matematykę bo będziemy tak gadać do jutra.
- Taaa... Oh! Masz kota.- Na kolana Igora wskoczył duży bury kocur ocierając się o niego i mrucząc.- Jaki słodki.
- Rudy jest słodki? Co ty widzisz w tej śmierdzącej kupie kłaków?
- Ej ... Jak ty możesz tak mówić o nim! Jest przesłodki. ( Niach niach. XD)
- Dobra, dobra. Do nauki bo ci go zabiorę.
Igor tylko przytaknął głową na znak, że się zgadza, i przytulił do siebie wciąż mruczącego kota. Wstrętna świnia, do niego nigdy się nie przytuli, nawet nie da się dotknąć. Kot też nie był lepszy, w końcu ten na niego zawsze tylko prychał, w dodatku zabrał całą uwagę chłopaka, który mu się podobał. Nie miał na co narzekać, ich relacje znacznie się poprawiły, no i miał go teraz na kilka godzin tylko dla siebie. No dobra... Rudy miał go dla siebie i troszkę się nim dzielił, wstrętna świnia.
- Dobra myślę, że radzisz sobie już z tym całkiem nieźle.
- Ahhh...Jestem taki zmęczony...- Igor przeciągnął się leniwie, delikatnie opierając się o Mariego.- Koniec?
- Koniec- Mari uśmiechnął się i pogłaskał go po głowie, na co chłopak popatrzył się na niego krzywo i odepchnął jego dłoń.- Robisz coś jutro po lekcjach?
- Nie, a co?
- Liczę na rekompensatę za mój stracony na ciebie czas- Zaśmiał się- No to jesteś zmuszony pójść ze mną jutro do fryzjera. Przykro mi.
- Dobra, przeżyję seksiaro. Zabieram kociaka od ciebie tyranie i idę do domu.
- Kota zostaw, mama mnie zabije jak coś mu się stanie. Mogę wymienić go na te płyty co miałem ci pożyczyć.
- No nie wiem.

Nie wiem dlaczego, nie ważne ile dopisuję mam wrażenie, że ten rozdział jest krótki i krótki. Ciężko mi się też troszkę pisało, bo jak to powiedziała Gupia ;-; " Twoje postacie nie mają uczuć" Zmieniłam to.(9, - 9). Na koniec zaśpiewajmy piosenkę przy której pisałam  ten rozdział.
3.. 2... 1...
Zabiorę cię... właśnie tam! Gdzie jutra słodki smak! Zabiorę cię... właśnie tam! Gdzie słońce dla nas wschodzi! 
JEJ! \( 9 o 9)/
A wiec żegnam się i mam nadzieję, że rozdział się podobał! .
( 9 u 9)/ Cześć!

poniedziałek, 16 września 2013

SH rozdział 5 (czyli coś normalniejszego)

Otóż okrucieństwem by było wsadzać tylko tamten beznadziejny rozdział, a nie dodać nic nowego (chciałam tak zrobić, ale brudny toster mnie przekonała), tak więc tutaj macie nieco normalniejszy rozdział. Spokojnie. Nie jest on nienormalny pod względem beznadziejnej fabuły i jeszcze gorszego wykonania, tylko ogólnie mi się go dziwnie pisało. Co do 1 odc to spróbowałam go przeczytać jeszcze raz i mi się nie udało XD To pewnie dlatego, że wiem co jest dalej, co za tym idzie wiem jakie to głupie, ale i tak podziwiam ludzi, którzy wytrwali do końca. Nie mówię, żeby nie próbować (wyjątkowo się przy tym uśmiejecie, a śmiech to zdrowie c:), ale ogólnie jako odcinek to było do kitu (kto przeczytał ten wie).
Ogólnie teraz dodany rozdział jest króciutki i mało w nim fabuły, ale to dlatego, że to taki jakby wstęp (UWAGA, SPOILER - dodam, że w następnym rozdziale pojawią się nowe (wymyślone przeze mnie i tostera, a narysowane przez tostera) postacie c;

A właśnie! Chciałam jeszcze podziękować za wszystko Vivie. Za dedykację, docenienie, czytanie tego czegoś co piszę i za tak szybkie dodawanie rozdziałów, jakże wspaniałego "Zakochanego idioty", słowem - dziękuję c: 

Miłego czytania c:

Rozdział 5
Ritsu wrócił do swojej starej pracy i wszystko byłoby w porządku,  gdyby nie jego miejsce zamieszkania, którym aktualnie jest hotel. Kiedy Onodera wyjeżdżał chciał sprzedać mieszkanie po ślubie, więc wywiesił ogłoszenia, napisał też o tym w Internecie - no i znalazł kupca. Bardzo nachalnego kupca, tak nachalnego, że biedny chłopak nie ma się teraz gdzie podziać. Gdy wrócił on do swojego mieszkania na drugi dzień zawitał do niego owy człowiek, taa...z gotową umową tylko do podpisania. Niestety na świecie nie ma człowieka bardziej niezdecydowanego i uległego od Ritsu (no może z wyjątkiem mnie),tak więc Onodera zgodził się sprzedać mieszkanie z myślą „a jakoś to będzie”...no i jest - w hotelu. Oczywiście Takano zatrzymywał go jak może (w końcu u siebie ma dużo miejsca dla swojego ukesia :3), ale w chłopak nagle zaczął się stawiać - chyba nikt nie zrozumie jego psychiki D: Koniec końcem od kilku dni znajduje się w nietanim hotelu...no właśnie - nietanim. Chyba nikogo nie dziwi, że Ritsu zaczął się martwić o swoje fundusze, więc pracował jeszcze wydajniej niż kiedykolwiek, poza tym trochę się stęsknił za tą robotą. Ale jak zawsze coś musi być nie tak, w tym przypadku nawet nie chodzi o Onoderę, ale o niepocieszonego Takano, który teraz nie ma za bardzo okazji by przystawiać się do ukochanego. Jedyną okazją to zostania sam na sam jest wczesne przyjście do pracy, chłopak pracuje jak może, więc zjawia się z samego rana, ale te kilka minut nie zaspokoi przecież żądzy biednego Takano-sana. Łącząc fakty chyba nikogo nie dziwi, że oboje znaleźli się wczesnym rankiem w Marukawie. Ritsu pracował z całych sił, a Masamune odziwo też, aż sam się sobie dziwił, że już poprawia scenopisy - człowiek faktycznie wariuje z miłości. Gdy Onodera poszedł po kawę, Takano rzecz jasna zrobił to samo. Chłopak nawet nie zdążył wrzucić monetę do automatu, kiedy Masamune chwycił go za rękę zaciągnął pod ścianę, przytwierdził do niej i namiętnie pocałował.
Onodera był: zaskoczony, wkurzony i szczęśliwy? No...jakby nie patrzeć to było przyjemne, przynajmniej na tyle, że się nie rzucał. Po chwili ich usta rozłączyły się, ale Ritsu nadal pozostawał w objęciach Takano.
Or - Takano-san - już przestań.
MT - Czemu?
Or  -Czemu?!  Jesteśmy w pracy!
MT - Nie moja wina, że nie mogę tego zrobić kiedy indziej.
Or - Ale...
MT- Chyba, że się do mnie przeprowadzisz.
Or - Nie.
MT - No to nie przestanę.
W tym momencie oboje usłyszeli głosy, chłopak gwałtownie odepchnął napastnika i podszedł do automatu. Zza rogu ukazały się dwie pracownice. Masamune odszedł, a Onodera wrzucił pieniądze i wybrał kawę. Gdy Ritsu wróciło Emeralda zobaczył już Kise, Mino i Hatori’ego. Ulżyło mu, że nikt nie zobaczył jego i Takano, ale równocześnie był zły na swojego przełożonego - zachował się strasznie nieodpowiedzialnie. Chłopak zajął swoje miejsce i powrócił do pracy.
*
Kilka godzin później robota jest już skończona.
Or - Takano-san, ja już idę.
MT - Rozumiem. Ja też.
Or - Hm?
MT - Już skończyłem.
Or - Aha.
MT - No to na razie.
KS - Taa...
Ritsu i Takano wychodzą z budynku, idą w tą samą stronę. Po jakimś czasie Masamune dalej idzie za Onoderą, więc chłopak się już niepokoi. Tak...kawałek mają razem, ale Takano powinien skręcić jakieś pięć minut temu.
Or - Takano-san przecież mieszkanie masz w drugą stonę.
MT - Ha?
Or - Powinieneś skręcić już jakiś czas temu.
MT - Ale kto powiedział, że idę do siebie?
Or - Hm?
MT - Skoro ty nie chcesz przyjść do mnie do ja idę do ciebie - logiczne.
Or - Haa?
MT - Coś nie tak?
Or - A niby kiedy ja się na to zgodziłem?!
MT - Hm?
Or - Poza tym nie wpuszczę cię, możesz wracać do siebie.
MT - Ale sam chciałeś bym dał ci spokój w pracy, coś za coś.
Or - Wkurzasz mnie, masz wracać do siebie.
MT - Czemu? To ja decyduję gdzie idę.
Or - Ty...
MT - Chodź już, komu w drogę temu czas.
Chłopak nie był zadowolony z obecności Takano, był na niego strasznie wkurzony. Na początku ten go napastował w pracy, a teraz się ryje do jego mieszkania, ale w sumie za bardzo wyboru nie miał. Ritsu wiedział, że Masamune tak łatwo nie odpuści, choćby miał użyć siły. Tak więc oboje ruszyli w stronę hotelu, gdzie zameldowany był Onodera. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Kisa dzisiaj odbierał Yukinę i usłyszał co nieco. Szli po przeciwnej stronie ulicy, więc nie trudno było usłyszeć  o czym rozmawiają. Nawet go to trochę rozbawiło, a teraz wiedział, że nie jest jedynym gejem w Emeraldzie, ale nie miał zamiaru jakoś specjalnie wykorzystywać tej informacji.
*
No i jak można się domyśleć Takano i Ritsu wylądowali w łóżku. Nie da się ukryć zadowolenia Masamune’go, a Onodera w sumie się uspokoił. Rano przełożony coś tam wspomniał chłopakowi o przeprowadzce, ale ten jak zwykle odmówił. W Marukawie oboje byli dużo spokojniejsi. Masamune nie napastował Onodery, a ten się tak bardzo nie wściekał.
Mijały dni, a Ritsu coraz bardziej orientował się, że nie może tak dalej żyć. Nie chodzi tu o sam tryb życia, ani o to, że pogorszył mu się trochę kontakt z Takano, chłopak po prostu podliczył rachunek z hotelu i sumka mu wyszła niemała. Niedługo okaże się, że nie będzie go w stanie spłacić. To było co najmniej niepokojące. Gdy Onodera rozpatrywał listę osób, u których mógłby się chociaż na jakiś czas  zatrzymać...taa...to była jednoosobowa lista z nazwiskiem Takano. Chłopak nie chciał tego robić, ale chyba nie ma wyjścia i będzie musiał prosić Takano-sana o zapewnienie mu dachu nad głową. Ostatnią rzeczą jaką Onodera chciałby zrobić to pójście z podkulonym ogonem do swojego szefa i proszenie go o zamieszkanie z nim, ale chyba nie będzie mieć wyboru. Postanowił zrobić to następnego dnia po pracy.
*
Było popołudnie. Masamune siedział w mieszaniu i czytał książkę. Nagle zadzwonił dzwonek od drzwi. Mężczyzna wstał i powolnym krokiem podszedł do drzwi, po czym bez namysłu je otworzył. Jak można się domyślić, Takano zdziwił się na widok zawstydzonego i zdeterminowanego Ritsu. Onodera gapił się w zimie zawziętym wzrokiem, a na policzkach miał rumieńce. Po chwili odezwał się.
Or - Takano-san mam do ciebie prośbę, czy...ja...mógłbym wejść?
Takano otworzył szerzej drzwi, a chłopak wszedł do środka.
MT - O co chodzi?
Or - No bo...chodzi o to, że...
MT - Zdecydowałeś się?
Or - Hm?
Ritsu podniósł wyżej zdziwiony w danej chwili wzrok.
MT - A niby poco miałbyś tu przychodzić?
Or - Ja...tak, o to chodzi.
Onodera znów spuścił wzrok, ale teraz był widocznie smutny i zawiedziony. Co jak co, ale oziębłości po Takano-sanie się nie spodziewał. Chłopak ukłonił się i znów przemówił.
Or - Proszę byś mnie przenocował - tylko kilka dni.
MT - I dlaczego miałbym się zgodzić? Przecież ciągle odmawiałeś.
Or - J-ja...
Ritsu wyprostował się i zobaczył obojętnego Takano. Był zszokowany i już lekko przy płaczu. Masamune spojrzał na Onodere i zrozumiał, że trochę za ostro go potraktował. Gdy Ritsu wydukał ciche „przepraszam” ten od razu przytwierdził go do ściany i pocałował, po chwili powiedział:
MT - Możesz zostać jak długo chcesz.
Potem znów obdarzył Ritsu namiętnym pocałunkiem, przytulił go i szepnął do ucha „Kocham cię”, na co ten zareagował lekkim płaczem i objął Takano.

 
Dziękuję za uwagę i proszę o komentowanie c;