środa, 21 sierpnia 2013

1. Syndrom fototropizmu. Rozdział pierwszy, czyli wiele różnych charakterów.

Cześć, jestem Brudny Toster. c:


Przyznaję się bez bicia, do tych najinteligentniejszych to ja nie należę. D:
Na tym blogu pojawi się kilka moich książek. (O ile skończę wreszcie te rozdziały. Bo nieskończone są granice mojej pracowitości i determinacji. Także nie wiem czy kiedykolwiek coś się więcej tutaj pojawi) Pierwszą z nich jest  "Syndrom Fototropizmu." Opowiada ona historie trzech barwnych postaci ( no może dwóch i jednej całkiem szarej) Igora Zawadzkiego, Marceliny Bień i Mari'ego Mohtanie. Napisałbym coś więcej, ale sama jeszcze nie wiem co się tam wydarzy! :D Czy to nie piękne? A więc zapraszam do czytania i proszę, nie zagryźcie mnie. ;-;

 1.
*
Była dopiero szósta rano, a z łazienki już dochodził szum wody płynącej spod prysznica. Powodem przez który właśnie tak się działo nie była wcale jakaś potrzeba higieny, to było po prostu obowiązkowa kąpiel przed uroczystością szkolną jaką było rozpoczęcie roku szkolnego. Igorowi jakoś szczególnie nie zależało na tym aby zrobić dobre wrażenie na nowej klasie, ot taka zwyczajna rutyna wbita do głowy przez rodziców że przed uroczystościami należy dobrze wyglądać. Po wyjściu z pod wody, która w zależności od milimetrowego przekręcenia gałki zmieniała swoją temperaturę z piekielnie gorącej na koszmarnie zimną, stanął przed lustrem, przetarł senne oczy, przeczesał dość długie włosy i upewnił się że jego krawat jest na tyle dobrze zawiązany że nikt nie puści mu krzywego spojrzenia. W tym roku lato długo było upalne, więc na dworze panowała temperatura 30 stopni, a powietrze zdawało się wyjątkowo trudne do przełknięcia. Przed wyjściem Igor spojrzał ostatni raz na zegarek i wyruszył w stronę przystanku żeby zdążyć na autobus, który powinien przyjechać na tyle wcześnie, że byłby piętnaście minut przed czasem. Powinien. Nikogo nie zdziwiło to, że autobus się spóźnił, nikogo nie zdziwiło też to, że owe spóźnienie trwało dokładnie piętnaście minut. No nic. Lekko wkurzony wsiadł do autobusu. Nie cierpiał komunikacji miejskiej, a w szczególności latem. Duża ilość spoconych przez upał ludzi, nawet przypadkiem, ocierających się o niego nie była czymś z czym ktokolwiek miałby ochotę mieć styczność już z samego rana. Niestety jego nowe liceum leżało dość daleko od miejsca, w którym mieszkał, a jego wysoka anemia jak i dorównujące jej lenistwo nie pozwalały mu na przebywanie dwa razy dziennie odległości 5 km. W tym momencie Igor przypomniał sobie coś ważnego, nawet bardzo. Nie wziął dzisiaj tabletek, chociaż to i tak było raczej niemożliwe. A nawet nie raczej, było to po prostu nierealne w sytuacji gdy małe przeźroczyste opakowanie od dłuższego czasu było pozbawione tej niebiańskiej zawartości jaką stanowiły małe, okrągłe, czerwone tabletki, które należało zażywać po dwie dwa razy dziennie. Przejazd jak zwykle minął mu na rozmyślaniu o takich durnotach i unikaniu zbędnego dotyku, przewalających się na boki osób, przez co nie zdążył nawet wyjąć słuchawek od telefonu żeby posłuchać, nie muzyki, a audiobooków jego ulubionych powieści. Przed dość obskurnym budynkiem liceum nr. 2 znajdowała zdążyła się już zebrać całkiem spora grupka ludzi. Było to zbiorowisko osób zarówno niesamowicie szarych, niczym się nie wyznaczających jak i pełnym przeróżnych indywidualności. Każda klasa na boisku miała swoje miejsce wyznaczone w rzędzie, wystarczyło odnaleźć namalowany białą farbą prostokąt, numer i literkę klasy w jego wypadku 1f. Zadanie to byłoby bajką, ale nie. Widocznie bóg sterujący całym tym wszechświatem pomyślał że trzeba jednak kotom utrudnić trochę życie, i wtedy powstał chaos. Chaos składał się z grupki zagubionych rozwrzeszczanych dzieciaków, które według niego mogłyby się równie dobrze wrócić do podstawówki, grupek typu zgolonych na łyso idiotów, którzy pytają się "Czy chcesz wpierdol?" nawet kiedy chodzi im o godzinę, oraz tych co tak jak Igor nie mogli znaleźć swojego miejsca na świecie przez wyżej opisaną bandę idiotów. Po dobrych dziesięciu minutach trwania tego właśnie chaosu nastąpiło oświecenie, olśnienie, porządek i prawie całkowita cisza (prawie robi w tym wypadku naprawdę wielką różnicę), a z głośników wydobył dźwięk się znany przez wszystkich jako pisk, który usłyszał by nawet głuchy i zaczął przemawiać dyrektor szkoły. Przemówienie jak każde, trwało godzinami, a nic z niego nie wynikała, zaczynało się na przywitaniu uczniów przechodziło przez liczne słowa świadczące o idealnym bycie tej szkoły, a zakończyło się na Wyczytywaniu nazwisk i przynależności do klas pierwszaków. Jako, że Igor był Igorem Zawadzkim, zawsze miał przyjemność dostąpić zaszczytu oglądania nowych członków klasy występujących do nauczyciela. Jego klasa składała się zaledwie z 25 osób z czego 19 osób to był dziewczyny a zaledwie 6 to chłopcy. Pierwsza wystąpiła dość skromnie ubrana brunetka, szara, taka jak każda inna, pierwsza lepsza dziewczyna spotkana na ulicy. Zwyczajna Kowalska o przeciętnie brązowych, prostych włosach, przeciętnie zielonych oczach w przeciętnej białej koszuli i przeciętnej czarnej spódniczce. Euforia Igora z powodu oglądania nowych osób trwała by nadal gdyby nie dość nieprzyjemne mrowienie przechodzące z nóg aż po kończyny górne. Mrowienie stawało się coraz bardziej uciążliwe a sam Igor powoli tracił czucie w nogach podczas gdy przed jego oczami pojawiały się coraz to większe i nowsze czarne plamy.

*
Był początek roku szkolnego i właśnie czytano listę przynależności do jej klasy. Marcelina jak zwykle była pierwsza w dzienniku i jej obowiązkiem było przejście przed wszystkimi jako pierwsza. Jako że nie należała do najśmielszych osób było to dla niej niezwykle stresujące przeżycie. Już czuła jak się cała trzęsie. Wzięła się na odwagę i prawie jak modelka, no prawie, przeszła przed wszystkimi i stanęła prze nowym wychowawcy. Powoli wychodziły kolejne osoby gdy wśród uczniów wybuchło wielkie zamieszanie. Szmery powoli zamieniły się w piski, a piski w krzyk. Po prostu "Chaos is coming". Powodem owego zamieszania było na pewno coś ważnego, a raczej ktoś. Ktoś kto jakimś szaleńczym pomysłem postanowił się nagle przewrócić i zemdleć. Ten oto blondyn należał do jej klasy. Więc gdy wychowawczyni, i reszta zwierzyńca które zdążyły przejść na jej stronę, podbiegła sprawdzić czy chłopak przypadkiem jeszcze żyje, ona została sama na środku boiska. Nie bardzo wiedziała czy powinna podejść, czy też zostać tam gdzie jest, czy w ogóle najlepiej uciec i udawać, że tak naprawdę nigdy tam nie stała. Ponieważ ostatnia opcja była raczej nie realna, a ona sama była zbyt zdezorientowana by podejść stała jak słup soli w jednym miejscu. Stałaby tam bóg wie ile jeszcze gdyby nie to że podeszła do niej jakaś stara pomarszczona hybryda, po chwili była już w stanie stwierdzić, że to jakaś nauczycielka, i poprosiła ją by poszła razem z chłopakami, którzy nieśli nieprzytomnego, i została z nim dopóki się nie obudzi. Marcelina jeszcze chwilę próbowała analizować słowa hybrydy i ruszyła ( czt. powlekła) się w kierunku gabinetu pielęgniarki.

*
Igor otworzył oczy, przez chwilę zastanawiając się jeszcze czy w ogóle żyje, czucie w jego nogach wróciło, a obraz przed oczami powoli się wyostrzał. Chwila oszołomienia. Rozejrzał się powoli po wyjątkowo obskurnym pomieszczeniu. Paskudne zielono-pomarańczowe, obdłubane ściany, obrzydliwe zielone krzesła, jakaś rozmazana plama, biurko zawalone papierami i biała lekko dziurawa zasłonaka  pozwalały mu twierdzić, że znalazł się w gabinecie pielęgniarki. Gdy jego wzrok wrócił do stanu używalności dziwna rozmazana plama zamieniła się w Kowalską. Tą samą Kowalską z rozpoczęcia roku. Spała sobie najspokojniej na świecie. Igor powoli zwlekł swoje zaspane ciało z czegoś co miało być łóżkiem lekarski i ruszył w kierunku śpiącej dziewczyny.
- Żyjesz? - Igor zaczął dość szybko i gwałtownie szarpać ją za ramię.
-Hę? Przepraszam! -Szybko wstała żeby przywitać się z chłopakiem, który właśnie stał przed nią-Jestem Marcelina.
- Tak... Fajnie... Wiesz gdzie znaleźć wychowawcę?
- Tak. Mam cię do niej zaprowadzić. Chodźmy.
Wyszli z pokoju higienistki, który Marcela musiała zamknąć kluczem pożyczony od dyrekcji, i ruszyli długim korytarzem w kierunku klasy. Klasa jak to klasa, nic szczególnego kilka dziewczyn, które najwyraźniej nakładają tapetę szpachlą, może ze dwóch przynajmniej na pozór nieprzyjemnych kolesi, i chmara wyjątkowo przeciętnych osób. Jedyną osobą jaka wykraczała poza jakiekolwiek granice przeciętności siedziała na samym uboczu klasy. Długie włosy spięte z tyłu, mroczny makijaż oraz typowo gotycki strój wyzwalał poczucie indywidualizmu ( czytaj czystej głupoty). Tępy wzrok nie był skupiony na wychowawcy tylko na notatniku widocznie coś w nim skrobiąc. Igor zajął miejsce w ostatniej ławce i zaczął spisywać powoli nowy plan lekcji. Marcelina usiadła koło niego i zaczęła robić to samo. Igor popatrzył na nią krzywym wzrokiem. Nie bardzo podobało mu się to że siadła akurat koło niego. Nie lubił zbędnego kontaktu z ludźmi. Trochę odsunął od niej krzesło i wrócił do notowania.

*
Dochodził już wieczór a Mari właśnie wychodził spod prysznica. Wszedł do dużego pokoju gdzie jak zwykle grał włączony telewizor. Jego mama spała przykryta kocem na kanapie. Wszedł powoli do kuchni która była połączona z dużym pokojem i nalał sobie kubek Elgrey. Codzienna, zwyczajna rutyna pomyślał. Wyłączył telewizor i światło, poszedł do swojego pokoju i zajął miejsce przed biurkiem zapalając przy okazji lampkę. Wyciągnął swój notatnik, i już miał się wziąć za poprawianie swoich tekstów lecz Rudy dziś postanowił mu w tym przeszkodzić spacerują po zapisanych kartkach i wymrukując swoje własne pieśni. Rudy był kotem, a co śmieszniejsze rudy był burym kotem, najzwyklejszym na świecie dachowcem. Tak naprawdę  nazywał Benito i nikt nie wie właściwie dlaczego wszyscy nazywają go rudy. Tak jest i tak będzie, a Rudemu to najwyraźniej pasowało bo nigdy nie reagował na imię Benito w przeciwieństwie do jego ksywki. Rudy pojawił się w ich domu wieki temu. Tak pojawił się, w jeden dzień nie mieli kota, a w drugi już ten kot był. W dodatku przez pierwsze dni nikt się nie zorientował że tego kota wcześniej nie było. Jak Rudy się pojawił był jeszcze mały, słodkim uroczym kotkiem. No ale każde dziecko dorasta, a Rudy wyrośl na prawdziwego potwora. Gryzie, drapie, leje pod łóżko. Mari myślał kiedyś, że może kastracja ukoiłaby jego temperament, ale potem stwierdził, że najgorsze co można zrobić facetowi to obciąć mu... khym, khym to go wykastrować. Więc zostało jak jest Rudy dalej jest facetem, a Mari dalej sprząta jego siki. Pogłaskał Rudego po główce, na co ten w odpowiedzi prychnął i uciekł, i Mari mógł wrócić do swojej codziennej rutyny. Wraca późno do domu, bierze prysznic, idzie do kuchni, nalewa herbaty, gasi wszystkie światła i wraca do pisania tekstów piosenek. Gdy tekst był gotowy wyciągał gitarę i grał. Jak to śpiewał Rysiek "Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa. Ten wyrok dodawał mu sił."  Tak codziennie, nie naruszony schemat, można było go uznać za monotonny, ale on cenił sobie ten chroniczny spokój najbardziej. Nie cierpiał nagłych zmian, wprowadzały w życie nie potrzebny zamęt. Mari zgasił lampkę mając przed już przed sobą schemat nadający się na całkiem dobrą piosenkę i powlókł się na swoje już przygotowane do snu ( czytaj nawet nie pościelone łóżko) włożył słuchawki na uszy i słuchając Dżemu oddał się powoli w objęcia morfeusza.

4 komentarze:

  1. I like it ! zakochany-idiota.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bardzo dowartościowana. ;-;
      Jej! \( 9, u 9)/

      Pozdrawiam Brudny Toster. c:

      Usuń
  2. Podoba mi się ten lekki humorystyczny styl pisania, znaleźć taki w lekturach szkolnych graniczy z cudem .___. co jest wielkim plusem amatorskiej twórczości... chciałabym mieć tylko te 5 km do liceum D: ( nie ma z kim pisać to spami Wam na blogu w komentarzach xd ) ciekawie się zaczyna opowiadanie ps. czytałam ostatnio o świętej Marcelinie ( kiedy nie chce jej się wymyślać imion sięga po "Żywoty Świętych" )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Judith-chan u nas zawsze możesz się wygadać. My (a przynajmniej ja) nie mamy życia, więc nie martw się. Poza tym fajnie wiedzieć że ktoś to w ogóle przeczytał.
      \( 9, o 9)/ Jej! D:

      Co do 5 km do liceum sama jestem leniwym człekiem z anemiom i znam doskonale ból Igora. Za to z tym "Żywotem Świętych" to mnie nieźle zaskoczyłaś. ( 9 D 9) Osobiście polecam stronę http://www.imiona.info/ , tak na przyszłość. c:

      Usuń